Tak sobie obserwuję co się szykuje ostatnio, np. ten strajk nauczycieli. Do tego strajkiem grożą inne grupy społeczne, chodzi oczywiście o te zawody, które są opłacane z podatków głównie. Ciekawie się zapowiada w perspektywie półrocznej. Do tego nasza służba zdrowia - ostatnio głośne są akcje na SORach, nie winię tu lekarzy (choć pewnie trafią się patologie w konkretnych osobach), ale system głównie i też jego kulawe finansowanie. Też tu można grozić strajkiem.
No właśnie, tu zastanawia mnie podejście rządu. Nauczyciele protestują, grożą ogólnopolskim strajkiem - rząd siada do rozmów i proponuje kasę. Schemat jak zazwyczaj. Zaraz po nauczycielach pójdą protestować inne grupy społeczne, nie będę się temu dziwił, bo mogą wyciągnąć argument w stylu "a dlaczego nasza praca jest mniej warta?" Lekarze też niedawno protestowali (nie wiadomo jak z ich postulatami obecnie), policja też. W sumie żadnej grupie się nie dziwie, pewnie widzą zarobki "ekspertek" od marketingu w NBP, a do tego, jak rząd chce się "przymilić" to ustawa i "cyk" - bardzo łatwo i już jest 13-stka dla emerytów. A dla nich nie ma na podwyżki. No to niektórzy mogą czuć się rolowani.
Może ja jestem bardzo głupi i czegoś nie widzę, ale rząd będzie musiał te pieniądze, na te wszystkie obietnice, zwyczajnie ściągnąć z podatków, przecież sam ich nie zarabia. Z VAT, z akcyzy, z dochodowego, z różnych podatków związanych z UoP. Więc, aby komuś podwyższyć kwotę na UoP, aby komuś walnąć 13-stkę, rząd dociśnie śrubę wszystkim bez wyjątku, zwłaszcza takim na UoP, nie tylko tym, którzy dostaną "podwyżkę". Więc nawet jak jakiejś grupie, będzie "lepiej", to tej, co nie strajkowała, raczej będzie gorzej, bo dorzuci się do obietnic. I tak w kółko będzie to zjadać swój własny ogon, aż do jakiegoś punktu przegięcia na jakimś wykresie.
Nie lepiej było luzować obciążenia fiskalne, które same w sobie już "podnoszą" wynagrodzenia? Nie mówię o Korwinowskim podejściu "likwiduj wszystko", ale zmniejszeniu tych podatków, uproszczeniu ich, zejściu z tzw. "tymczasowego VATu 23%", ujednolicenia/uproszczenia stawki VAT na wszystko, zmniejszenia obciążeń na UoP itp. Czy ja tak głupi jestem? Przecież ministrem finansów jest niby finansistka, prof. nadzwyczajna z ekonomii, sprawdzony ekspert - ktoś taki tego nie widzi czy co? A może ona się właśnie zna albo coś tajnego wie i dlatego tego nie robi?
Poza tym, obecnie jest w miarę okres prosperity, niby rynek pracownika, kryzysu nie ma. Ale tak jak w 2008, tak nagle teraz lub za jakiś czas może coś wyskoczyć nieoczekiwanie. Firmy przestaną inwestować, strumień podatków się skurczy, posypią się zwolnienia itp. I co wtedy rząd zrobi? Znowu podatki do góry?