Podsumowując: nowa koalicja rządząca nie zgadza się w wielu sprawach z prezydentem Dudą, ale nie ma większości koniecznej do obalenia weta prezydenckiego, stąd pomysł przedterminowych wyborów, jednak sondaż wykazuje, że Polacy są temu przeciwni.
Czyli co, czeka nas sytuacja patowa aż do kolejnych wyborów prezydenckich?
Za czasów PO w latach 2007-2015 były słynne taśmy z restauracji Sowa. Chociaż te taśmy nie zawierały żadnych rażących skandali, to jednak wyrażane tam opinie są interesujące. Do legendy przeszło określenie "c****, dupa i kamieni kupa". Padały też takie określenia, jak "rozkichane państwo". W skrócie: politycy PO wyrażali opinię, że władza jest zbyt mało scentralizowana, w szczególności, o ile mnie pamięć nie myli, narzekali na trudną współpracę z ówczesnym prokuratorem generalnym, co utrudniało "gierki" z "tłustymi misiami", czyli oligarchami. (czy jakoś tak; z pamięci piszę).
Na początku kadencji PO prezydentem był Lech Kaczyński; spadają nań gromy za nadużywanie weta.
Przychodzi PiS w latach 2015-2023 i spadają nań gromy za centralizację państwa, w szczególności wymiaru sprawiedliwości oraz TK. W szczególności groźny jest atak na TK, bo to "rozmontowywanie bezpieczników demokracji". Przy czym nawet media antypisowskie przyznają, że na koniec swej kadencji PO bezprawnie wprowadziło do TK dwóch sędziów.
Dlaczego TK był taki ważny? Bo ma prawo weta. Niewykluczone, że gdyby PiS nie dokonał przejęcia TK, to nie mógłby rządzić, ze względu na naduzywanie weta ze strony POwskich sędziów.
Od 2023 znowu mamy PO. Ale prezydentem na razie ciągle jeszcze jest Duda, co grozi nadużywaniem weta.
O podziale na władzę wykonawczą i ustawodawczą już pisałem kilkakrotnie. Ten podział i tak nie obowiązuje, to martwe prawo. Przewodniczący (czy też prezes) partii, która wygrała wybory ZAWSZE skupia w swoim ręku zarówno władzę nad rządem, jak i nad Sejmem. Wygrał wybory, więc (w uproszczeniu, jak to pokazuje choćby obecny rozkład sił) posłowie jego partii (uznający jego przywództwo!) mają większośc w sejmie. Pan Prezes/Przewodniczący może kazać im głosować, jak mu się podoba, bo dysponuje dyscypliną partyjną. Oni wybierają rząd i niech ten rząd także będzie lojalny Prezesowi/Przewodniczącemu, bo inaczej wotum nieufności. (Najczęściej, choć nie zawsze, Przewodniczący/Prezes zostaje premierem).
Bywa, że jakiś polityk wybija się na niezależność. Głosuje i podejmuje decyzje tak, jak sam uważa za stosowne, a nie tak, jak mu Prezes bądź Przewodniczący każą. Takim politykiem był np. Gowin. Najpierw zbutnował się Tuskowi, później Kaczyńskiemu. Komentatorzy i dziennikarze gremialnie potępili go za to, pisano, że jest politykiem toksycznym, nieprzewidywalnym, nielojalnym, nigdy nie wiadomo, kiedy spróbuje wysadzić w powietrze własny obóz.
Sytuacja wydaje się jasna: tzw. "rozdział kompetencji" w demokracji to totalna fikcja. Mało tego, im bardziej jest to fikcja, tym lepiej, bo jeśli naprawdę różne stanowiska są poobsadzane niezależnymi politykami niewykonującymi poleceń żadnego przez nich wszystkich naraz uznawanego przywódcy, to wtedy jest impas, nikt nie może niczego zrobić, nikt nie może rządzić, sytuacja robi się patowa. Pat ten zazwyczaj nie trwa długo, partie rozwiązują go przez zakulisowe rozgrywki, niekonstytucyjne przejęcia rozmaitych instytucji, przedterminowe wybory, albo po prostu poczekanie, aż wygasnie kadencja w problematycznej instytucji obsadzonej obecnie przez opozycyjnych polityków.
Demokracja wydaje się działać następująco:
- Wszystkie instytucje są obsadzone politykami jednej opcji, uznających wspólne przywódctwo: Ta partia normalnie rządzi, ów wspólny przywódca jest de facto pojedynczą osobą władającą całym państwem.
- Różne isntytucje są obsadzone przez polityków różnych opcji: pat, paraliż władzy, to się musi skończyć, by państwo mogło z powrotem zacząć normalnie działać.
- Wybory: kontrola rządu przez suwerena, odnowienie mandatu albo zmiana władzy.
Pomimo iż w roku 2015 PO miała większość stanowisk obsadzonych swoimi ludźmi, jednak przegrała wybory i doszło w zmiany władzy. Pomimo iż PiS był nagminnie oskarżany o likwidację demokracji i zwrot ku autorytaryzmowi, jednak w 2023 przegrał wybory i musiał oddać władzę.
Może tu jest właściwy problem? Należy utrzymać punkty 1. oraz 3., natomiast zlikwidować punkt 2. jako szkodliwy kiedykolwiek wystąpi, a przez większość czasu i tak fikcyjny, bo wypływający z utopijnego i przez większość czasu niemającego nic wspólnego z rzeczywistością pojmowania demokracji jako podziału władzy na niezależne od siebie ośrodki?
"Jeśli tak będzie, to nie będzie żadnych bezpieczników chroniących przed zaprowadzeniem dyktatury, oddanie władzy po wyborach zależeć będzie tylko od dobrej woli przegranych" -- ale już tak jest, pod koniec swych kadencji i PO, i PiS miały wszystko poobsadzane swoimi ludźmi i musieli oddać władzę.
Ale OK, zgadzam się: należy zapewnić, by istniała jedna rzeczywiście naprawdę niezależna istytucja mająca za zadanie robić co 4 lata wybory i zapewniać, by co te 4 lata władza zmieniła się na podstawie wyniku wyborów. Natomiast z niezależnością prezydenta, TK i tak dalej należałoby skończyć - bo to zawsze sprowadza się albo do tego, że istntytucje te są podległe władzy, albo jest pat i paraliż. Po prostu: partia, która wygrała wybory, przez 4 lata ma mandat i może robić, co chce - byleby po tych 4 latach musiała oddać władzę, jeśli przegra kolejne wybory. Prezydenta można wybierać równolegle z posłami.