Nauczyłem się jeździć w wieku 40 lat, 3 lata temu. I przy okazji wszystkie swoje dzieciaki. W tym roku jedziemy do Włoch w Dolomity. Ale...
Zanim pojedziecie na właściwy wyjazd, to ogarnijcie sobie tydzień w jakimś tanim, mało popularnym miejscu, gdzie jest dostęp do łagodnego stoku ćwiczebnego z orczykiem, a w przypadku mniejszych dzieci najlepiej jakieś miejsce gdzie mają oślą łączkę z taśmą i miłych instruktorów. Im łagodniejszy stok tym lepiej. Np. my z rodziną uczyliśmy się jeździć niedaleko Kielc, w Tumlinie, choć tam niestety nie mają taśmy dla dzieci. Zbyt stromy stok (np. coś w stylu górki szczęśliwickiej w Warszawie) może poskutkować zniechęceniem i brakiem postępów (sprawdzone z dziećmi - masakra, 3 lekcje w błoto).
Pierwsze lekcje to prawdopodobnie będzie podchodzenie pod górkę bokiem, jazda "pługiem", wpinanie się na orczyk, potem skręty pługiem i stopniowo przechodzenie do jazdy równoległej. Jak jesteście zdolni to może przy trzeciej, czwartej lekcji przejdziecie do skrętów równoległych NW ślizgiem. Patrząc po swoich dzieciakach, to przynajmniej te 2-3h lekcji były potrzebne aby nauczyły się jako-tako panować nad nartami na łagodnych stokach - najważniejsze aby umiały hamować. Instruktor może Wam powiedzieć, że po opanowaniu jazdy pługiem możecie wybrać się na "łatwe" niebieskie stoki i może Wam się wydawać, że już "umiecie jeździć" bo na oślej łączce wszystko wychodzi, ale serio jako osoba, która zrobiła ten błąd, nie polecam, szczególnie że "niebieskie" to jednak nie jest poziom oślej łączki. Dopóki nie opanujecie prawidłowej techniki jazdy równoległej to wybieranie się do ośrodka narciarskiego z dłuższymi trasami na samodzielną jazdę nie ma większego sensu bo bez prawidłowej techniki będziecie zagrożeniem dla siebie i innych, a i przyjemność z tego będzie żadna - zjedziecie 2x jakąś niebieską trasę "pługiem" walcząc o życie i wysiądą Wam nogi ;) No chyba że jesteście ludźmi którzy zawodowo biegają i mięśnie mają ze stali to wtedy może nie ;)
W nartach działa taka zasada, że im lepsza technika, tym większy poziom bezpieczeństwa, mniej zmęczenia i więcej frajdy.
Podstawowe techniki są niestety bardzo męczące (niektórzy instruktorzy twierdzą, że uczenie ludzi pługa jest błędem i uczą od razu równolegle).
Druga opcja taka, że weźcie sobie w Polsce tylko 2-4 lekcje aby liznąć podstawy i nie zabić się na niebieskiej trasie, a potem jak macie fundusze, to zapiszcie dzieciaki do całotygodniowej szkółki narciarskiej w jakimś ośrodku narciarskim, a sami sobie weźcie instruktora na 2h dziennie aby pośmigać z nim na trasach. W ten sposób przynajmniej od pierwszego dnia pobytu będziecie "jeździć" a po tygodniu jeździć już całkiem sprawnie (choć to zależy od indywidualnych zdolności).
Oczywiście można pojechać od razu do ośrodka narciarskiego nie umiejąc nic i tam się uczyć od zera, ale IMHO wydacie dużo pieniędzy, instruktorzy w takich miejscach zwykle kosztują drożej, kolejki do wyciągów są większe, wiec część lekcji stracicie na czekanie, a pierwszy tydzień fajny nie będzie, bo przez pierwsze 2 lekcje pewnie nawet Was nie zabiorą w wysokie góry z racji braku umiejętności. Pojechać do Austrii ani Włoch, wydać 10 tysięcy aby jeździć 100-200 m po oślej łączce na orczyku to trochę lipa.
Jeśli chodzi o to czy Polska, czy zagranica, to zdecydowanie bardziej polecam zagraniczne i to raczej te wyżej położone ośrodki (z zimami trochę słabo ostatnio).
W Polsce byłem w Tyliczu i Krynicy - tras mało, utrzymanie słabe, za ciepło, śnieg rozmaka, sztuczny śnieg to nie to samo co naturalny, ludzi dużo, trasy szybko rozjeżdżone. W Austrii / Czechach trochę drożej ale w zamian dostaje się o wiele więcej - więcej tras, lepiej przygotowane, mniejsze kolejki do wyciągów, mniejszy tłok na stoku, nowocześniejsze wyciągi itp. Za granicą są też zwykle o wiele lepsze zniżki dla dzieci (w Austrii i Włoszech dzieciaki często płacą 50% ceny, w Polsce 90%).
Jeśli zdecydujecie się jechać do ośrodka narciarskiego z dziećmi słabojeżdżącymi i nie macie zamiaru ich dawać na cały dzień do szkółki, to sprawdźcie czy ośrodek oferuje skipassy transferowalne (tzw. dla rodziców). Bo może się okazać, że będziecie się musieli podzielić - jedna osoba na dole z dzieciakiem kręcącym się na orczyku / taśmie, druga w tym czasie śmiga w górach. W takiej sytuacji szkoda kupować 2 skipassy. Domyślnie skipassy są przypisane do osoby i nie wolno ich przekazywać drugiej osobie. BTW Skipass warto sobie ogarnąć przez Internet bo bywa znacznie taniej.