Ile poświęcaliście na to czasu?
Ja mam czasami wrażenie, że podchodzę do tego tak jak kobieta w ciąży, która traktuje ciąże jak chorobę:D Tzn. no zbyt wcześnie, zwykle akurat w tym semestrze uczę się wszystkiego na bieżąco, bo mam mnóstwo laboratoriów i zawsze coś tam jest, jeszcze dodatkowe zajęcia poza uczelnią, ale stricte tak do egzaminów, dopiero od przerwy świątecznej tj. 23 grudnia.
Bo mam egzamin z angielskiego na certyfikat C1, więc wiecie na ten egzamin nie da się tak jakoś konkretnie przygotować, cały czas doskonaliłem znajomość języka angielskiego, a teraz po prostu uczę się słówek technicznych z działów które wiem, że będą, piszę codziennie czy to esej czy list i tyle.
Zaś jeszcze mam egzamin z maszyn i silników elektrycznych, z którego profesor jest powiedzmy sobie taki "przychylny" tzn. podał 50 zagadnień, już wcześniej przyswoiłem sobie książkę (liczącą około 350 stron), żeby wiedzieć w ogóle o czym on mówi na tych wykładach i teraz no co, mam gotowe opracowanie i tyle.
Zostaje się ostatni egzamin, przeciwieństwo egzaminu z maszyn elektrycznych, tj. z Systemów Czasu Rzeczywistego (coś jak z infy na pierwszym roku), tj. mamy go z prodziekanem, takim którego ego jest większe od jego wzrostu, który nie podaje zagadnień podał tylko jedną książkę (która liczy ponad 1000 stron i daleko odbiega od tego co on przedstawia na wykładach), w dodatku daje minusowe punkty za byle błąd. I do tego będę najwięcej się uczył, ale egzamin jest za 2 ECTS, więc tego nie.
Ale no po prostu chodzi mi o to, że ta sesja paraliżuje mi mój czas, psuje wszystko np. teraz nie będę siedział przy programowaniu, ale tak naprawdę egzaminach które w zasadzie (oprócz angielskiego) nic nie sprawdzają i pewnie do niczego się nie przydadzą.
Nie wiem czy to tak powinno wyglądać, czy powinienem też jak typowy student, olać wszystko i ostatnie 3 dni przed:D