Opisałem już swoje "success story" w niedawnym temacie i nie chce mi się wszystkiego powtarzać. Napiszę tylko konkluzje i to, co pominąłem wcześniej. Niewątpliwie przebranżowienie jest możliwe. Znam dwie udane historie, moją i kumpla. Obaj weszliśmy do tej profesji bez chociażby pokrewnego wykształcenia (humaniści), obydwaj w wieku 30+. On w Wielkiej Brytanii, ja w Polsce. Ja miałem nie najgorsze podstawy z młodości, ale bardzo już zardzewiałe, on żadne. Wspólne mianowniki? Nauka i tu, i tu zajęła kilka lat. I tu, i tu, pomogły kobiety, które naciskały żeby się przestać pipać w szczypę (uczyć się można w nieskończoność), nie pıerdolić już o swych planach przy piwku, tylko zacząć w końcu łomotać do drzwi wszelakich firm : ))
Takie czy inne kursy odbyliśmy, ale w zgodnej opinii nijak miały się one do ostatecznego powodzenia całego projektu. On robił coś z zakresu sieci, marnując w zasadzie czas. Ja machnąłem po drodze ze dwa certy Microsoftu, potwornie przepłacając. Kiedy uczyłem się, też jeszcze mieszkalem w Anglii - koszta owych kursów były pomyślane raczej na kieszeń fundujących je pracownikom firm, niż pojedynczych osób z ulicy. Wydałem z 1,5 tys. funtów, a było to jakieś 10 lat temu. Nie robiliśmy tam nic, czego nie szłoby pociągnąć z książki. Jedyny pozytywny efekt to parę cyferek na CV, co pod nieobecność doświadczenia komercyjnego i wykształcenia mogło ułatwić start... no i wywołanie dobroczynnego efektu "too much invested to quit", bo takie inwestycje to psychologiczne spalenie mostów. Jak mawiał jedyny prawdziwy król Westeros Stannis B., "we march to victory. Or we march to defeat. But we go forward; only forward" :D
Na pewno te historie wyraźnie różniły się od krzepiących opowiastek z artykułów, jak to "Kubuś miał w profilu »szlachta nie pracuje«, ale w trzy miesiące zrobił tutorial z żawaskryptu i dziś żyje jak dyrektor banku" ;) (Nie twierdzę nawet, że niemożliwych, ale niemających odpowiednika w niczym, co byłoby mi znane z autopsji).
Nie da się oszacować, ile "przebranżowień" jest udanych, bo nie wiadomo, kto rzeczywiście próbował. Sądzę, że duża część osób deliberujących nad "przebranżowieniem" może stanowić kliniczną reprezentację tzw. słomianego zapału. Wiele osób, szczególnie sfrustrowanych swoją sytuacją życiową, lubi sprawiać sobie w różny sposób ulgę. Jedni dają w szyję, a inni uciekają w snucie rozmaitych planów, jak swój los odmienić. Co tydzień może to być całkiem inny plan i inne pytanie na innym forum. W ten sposób sami przed sobą stwarzają kojące pozory działania. Nie chcę żeby brzmiało to złośliwie. Po prostu spotkałem w życiu tego typu ludzi i wiem, jak wielki jest ich apetyt na wieczną pogoń za magicznymi rozwiązaniami spod znaku "trainers hate him!" :) Natomiast takiego przypadku, by osoba tego gatunku cokolwiek doprowadziła kiedyś do końca, ludzkość jak dotąd nie odnotowała.