Kto obserwuje to co się dzieje z projektami open-source ten wie że w ogólności kierunek jest przeciwny - zwiększa się otwartość, wprowadza inkluzywne Code of Conduct czy usuwa słownictwo nie-neutralne kulturowo. W końcu otwarty kod jest dziedzictwem całej ludzkości.
Jest jednak wyjątek w tym pozytywnym trendzie - kernel Linuksa. Nie dość że opiera się powyższym zmianom (główna gałąź wciąż używa mocno nacechowanego słowa master) to jeszcze jest strukturą praktycznie quasi-faszystowską opartą mocno o zasadę wodzostwa (z jej założycielem jako samozwańczym wodzem) oraz jego zastępcą, obaj z mniejszości kaukaskiej.
Jednak to co ostatnio ten wódz uczynił to przekracza wszelkie granice dobrego smaku - wykluczył ludzi commitujących w dobrej wierze od wielu lat, bez słowa uprzedzenia bazując jedynie na narodowości.
Dla nieświadomych - w rozwoju faszyzmu arbitralne wykluczenie całych grup bazujące na efemerycznych atrybutach jest fundamentalną zasadą każdego ustroju faszystowskiego. Wskazanie wroga ma służyć budowie jedności a arbitralność jest tłumaczona wiedzą/doświadczeniem/przewidywaniem wodza.
To co zostało zrobione jest całkiem podobne do innego jaskrawego przykładu z historii. Wszyscy wiemy dokąd one doprowadziły.
Pozostaje kwestia: jeśli tak ważny w IT produkt jakim jest kernel kieruje się takimi zasadami to dlaczego nikogo to nie obchodzi? Czyżby kernel Linuks stał się too-big-to-fail więc jego samozwańczy wodzowie mogą uprawiać sobie dowolną politykę na swoim poletku?
Gdzie to wszystko zmierza?