Przez ostatnie 2 lata pracowałem hybrydowo (na to się umówiłem), 1-2 razy w tygodniu jeździłem do biura (miałem blisko), ale generalnie było to dogadywane z przełożonym, bez ścisłych ram. Po przejściu firmy na ręczne sterowanie zarządu było parcie na pracę stacjonarną, ale jakoś się temu opieraliśmy. Dopiero na okres wypowiedzenia prezes januszexu jednostronnie zmienił mi miejsce pracy na położone po drugiej stronie województwa i zażądał stacjonarnej obecności każdego dnia w ściśle określonych godzinach. To była taka forma prymitywnej (i niezgodnej z treścią UoP) zemsty za to, że nie czekałem potulnie na wręczenie mi wypowiedzenia, tylko odszedłem na własnych zasadach (ale zgodnie z prawem pracy oczywiście). Plus chyba zarząd uroił sobie (tu akurat tylko moje przypuszczenia, ale raczej jestem pewny, że tak było), że w okresie wypowiedzenia będę robił OE na remote (tym bardziej, że wcześniej zabrali mi wszystkie sprzęty i dostępy, bo myśleli, że uznamy wcześniejsze przedłużenie umowy za niebyłe, co było dość absurdalnym myśleniem).
Po tych wszystkich przygodach zaczynam pracę w pełni stacjonarną poza IT plus zacząłem doktorat. Nie jest to wszystko może optymalne rozwiązanie, ale mam w tym swoje cele. Do IT wróciłbym chyba tylko na fully remote, inaczej średnio mi się opłaca ponowna degradacja do roli wykształconego niebieskiego kołnierzyka przy tym, jak dużo czasu, nerwów i pieniędzy przepala się na dojazdy. Ale na razie się na to nie zanosi, bo wiadomo, jak wygląda sytuacja na rynku i po niemal bitym roku kopania się z koniem mówię dość, starczy tego czołgania przez HR'y i sfrustrowanych rekruterów tylko po to, żeby na koniec usłyszeć, że stosuję zbyt fachowe słownictwo i nie można mnie zatrudnić, bo stwarzałbym problemy komunikacyjne w zespole XD.