Byłem leaderem w japońskim startupie kilka lat temu.
Jak dla mnie tragedia.
Praca 12h dziennie 6 dni w tygodniu. Trwało to ~13 miesięcy (całość 23 miesiące - udało się miesiąc przed terminem).
Ogólnie przyszedłem i dostałem leadera przez "wybór zespołu". Chyba niespecjalnie się do tego nadaję.
Po prostu odchodził aktualny leader (miał raka czy coś).
Jak to u mnie wyglądało?
Jak skończy się srajtaśma lecisz na zakupy, kawa, owoce? Lecisz do sklepu.
Albo składasz zamówienie do działu zamówień i czekasz 2 miesiące a w tym czasie zespół podciera się ręką i pije wodę (lub kradnie z innych działów z biura).
Kłótnie, krzyki inne sposoby pressingu na przełożonych = 0 zmiany, więc dałem sobie na luz.
Tak samo ze sprzętem, coś się popsuło? Drutujesz z tego co masz albo sprawne masz za 2 miesiące.
W sumie raz zdrutowane zostawało do końca.
Potem ogarniasz żeby zamawiać "na zapas".
Praca z zespołem nawet spoko, ale musisz wszystko ogarniać. Rozpisywanie tasków, ogarnianie urlopów.
Poprawianie po ludziach, bo czasu na tłumaczenie mało.
Walka z zespołem przez pierwsze 2 miesiące żeby wprowadzić testy oraz kontrolę wersji.
Rozmowa z tym co trzeba zmienić,poprawić lub wprowadzić dostawałem dobrze udokumentowane, więc tutaj bez zarzutu.
A na koniec przylatuje góra - japońce.
Wchodzi jakaś ważna osoba i zaczyna Ci brzdękać po kitajsku.
Nic z tego nie rozumiesz, jesteś w takim szoku, że ogarnięcie tłumaczki z pokoju obok staje się nierealne.
I zostajesz z zagadką do końca życia, czy Ci gratulował, a może Cię opierd..., a może dyktował przepis na jakieś nioki.
Programowania w sumie więcej niż przed "awansem"
Ogólnie jak to "zółty" startup to bym nie brał.
Nie warte tych kilku tyś więcej.