Nie zapominajmy, że biznes to w głównej mierze ludzie nietechniczni, nierozumiejący realiów.
Zwykle dość ciężko o tym zapomnieć...
Wykładają kase i "wymagają", jakkolwiek by to absurdalne nie było. Mają w nosie, czy coś lubisz, nie lubisz, czy jesteś zmotywowany itp. Najczęściej sami do końca nie wiedzą czego chcą, stąd problemy w przekazaniu "celu".
Pewnie moje doświadczenie i moje traumy, ale wydobycie tego celu w użytecznej formie to zwykle droga przez mękę. Najczęściej problem nie tkwi w barierach komunikacyjnych, tylko braku dostatecznie precyzyjnej wizji tego celu juz po stronie biznesu. Jak dostaniesz jakieś ogólniki w stylu "chcemy, żeby na świecie nie było wojny, a dzieci nie chodziły głodne", to bądź mądry i pisz wiersze.
Masz coś zrobić i to ma zarabiać :D A rola sm pod kątem podejścia nie rózni się niczym od programisty. To jest gość / gościówa co też chce odbębnić swoje i pora na cs'a, stąd częste pozory.
Niegdyś ich mocno krytykowałem, ale z czasem to zrozumiałem. Ich bare minimum to "przypominanie" o sobie i stwarzanie pozorów.
Warto o tym pamiętać. SM to nie jest jakiś tam przedstawiciel piekła, tylko ktoś, kto podjął decyzję, że jak może zarabiać przyzwoitą kasę za 15 minut pracy dziennie, to czemu ma tego nie robić? Część skręciła gibona na bibułce z wydrukowanym scrum guildem i wciągnęła macha za dużo i faktycznie w to wierzy, ale większość zwyczajnie robi to za co im płacą (czyli niewiele...) + szum, który ma zamaskować fakt, że są zbędni.
@ledi12
To po co firmy go zatrudniają?
Marketing. Dzisiaj prawie każda firma chce być firmą rozwijającą software, albo przynajmniej potrzebuje jakiegoś działu rozwijającego software. Jednocześnie bardzo niewiele firm faktycznie potrafi to robić. No i pojawia się jakiś guru zarządzania z lekiem na całe zło software development, mówi "zaiste powiadam wam, czynicie źle, idźcie drogą scrum/SAFe/RUP/cokolwiek, a wasze będzie królestwo oprogramowania robiącego to czego chcecie wyprodukowanego na czas". No i idą, a za nimi następni. Jak ktoś zaczyna przebąkiwać w kąciku, że to ściema, to zaraz rzuca się na niego tłum apostołów "to co masz, to nie jest prawdziwy scrum, kup podręczniki/szkolenia/konsultacje, odnajdź prawdziwą drogę i nie bluźnij więcej". Zanim korporacja przejdzie od nawrócenia, przez rekolekcje, próby naprawy, zwątpienie i apostazję, to 10 lat mija jak mgnienie oka.
W faangu też nie ma scruma, można zapomnieć o agile coachach czy scrum masterach. Są planowania kwartalne lub semestralne itd, ale jak zespoły dowiozą co mają dowieźć (a to się zmienia w detalu z tygodnia na tydzień), to ich sprawa.
Zaraz odezwą się głosy, że nie każdy jest jak Google i nie każdemu będą pasowały metody stosowane przez Google. I jest w tym nawet trochę racji. FAANG, to firmy, które startowały stosunkowo niedawno, z silną kulturą inżynierską i nastawieniem, że albo zrobimy szybko dobry software, albo nas nie będzie. Widać, że to się zaczyna zmieniać i np. Google dzisiaj, a Google 20 lat temu, to 2 zupełnie różne firmy.
Z drugiej strony mamy całą tę tradycyjną gospodarkę, w któej większość dużych firm utraciła już swój potencjał technologiczny, od lat nie jest w stanie wprowadzić na rynek czegoś sensownego, próby wejścia w technologie cyfrowe wyglądają żałośnie. Dla przykładu - usługi finansowe. Branża niby idealna do cyfryzacji, bo usługi niematerialne, a połowa interesu dalej opiera się o fizyczne oddziały, ręczne podpisywanie dokumentów i podobne archaizmy.