Od jakiegoś czasu rozglądam się za nowym laptopem. Podzespoły mam już stare i korzystanie z aktualnego nie jest super uciążliwe ale jednak pewien dyskomfort jest kiedy odpale 3 backendy, bazę i front. Nie zarabiam mało i nawet dziś mógłbym sobie takiego thinkpada sfinansować za 6-7 tyś. bez pożyczek i kredytów za większą część jednej wypłaty. Gdybym jednak to zrobił mocno naruszyłbym moje oszczędności, które dalej są na etapie tworzenia poduszki finansowej. Siłą rzeczy traktuje to jako brak "wolnej" gotówki do zużycia. Pomyślałem, że gdyby go wziąć na raty/kredyt to spokojnie dalej budowałbym swoje oszczędności delikatnie uszczuplając je o ratę kredytu co praktycznie daje same plusy (latopa miałbym dziś a nie za 12m a oszczędności by się skutecznie powiększały z delikatną różnicą niż na dzień dzisiejszy). Kiedy zacząłem sprawdzać jak drogie są kredyty to trafił mnie szlag. Rozumiem pożyczkę na poziomie 10%. (1-2% inflacyjny za rok spłacania, reszta dla banku). 10% jest nawet uczciwe. Szkoda, że nie trafiłem jeszcze na bank gdzie wyszłoby mniej jak 20%. To już lekka przesada.
Tu doszedłem do kredytów hipotecznych które niby mają niskie oprocentowanie ale za to finalnie 30% więcej płacimy bankowi niż wartość kredytu. To akurat jest ok ze względu na długi okres kredytowania który po rozbiciu pokrywa inflację i nieznaczna część zostaje dla banku (a mieszkanie koniec końców swoją wartość podnosi w dłuższym czasie w odróżnieniu od laptopa który będzie tańszy niż przy zakupie).
Ot, takie luźne przemyślenia. Ciekawi mnie jak u was wyglądają sprawy konsumpcyjne. (Pokochałem leasing za brak vatu i niskie raty tylko szkoda, że nie mam firmy :D)