Ja zawsze praktykowałem mycie się przy zlewie, jakiś chory może jestem :P WF to nie tylko bieganie za piłką, a przede wszystkim nauka pracy w zespole.
Poza tym z tego co mi wiadomo, to zwolnienia z wfu moze pisac tylko lekarz.
Ja zawsze praktykowałem mycie się przy zlewie, jakiś chory może jestem :P WF to nie tylko bieganie za piłką, a przede wszystkim nauka pracy w zespole.
Poza tym z tego co mi wiadomo, to zwolnienia z wfu moze pisac tylko lekarz.
Powiedziałbym nawet, że piłka czy ogólnie sport to przyjemna, ale wcale nie najważniejsza część WF-u. Przede wszystkim WF ma (poza pracą zespołową) poprawić ogólną sprawność fizyczną ucznia. Po to są te wszystkie znienawidzone przewroty w przód i tył, skoki przez skrzynkę, stanie na rękach i głowie oraz gwiazdki.
Dzieci tego unikają, a potem mamy pokolenie nie do końca sprawnych fizycznie dorosłych (ze mną włącznie, nad czym teraz pracuję).
Owszem. Zakaz sprzedaży śmieci w szkole nie zmienia tego, czyja to sprawa.
Jeżeli zakaz jest państwowy i uzasadiony walką z otyłością to jak najwidoczniej zmienia.
No i przecież zabrania rozporządzeniem od 1 września, podobnie jak zmienia zasady oceniania na normalne.
Tam było jeszcze o zwalnianiu nauczycieli olewająych temat, bo bez tego zapisy nie mają sensu.
Zadaniem szkoły jest wspieranie rodziców w edukacji i wychowywaniu dzieci.
I zakazywanie batonów jest którym z nich?
Rozumiem, że swoje dzieci leczysz sam w domu?
Ok, tu masz rację.
Czasu na wszystkich przerwach nie starczyłoby, żeby biegając spalić jednego Snickersa.
http://www.tabele-kalorii.pl/kalorie,Baton-Snickers.html
http://bieganie.pl/?show=1&cat=44&id=309
Tyle, że czasy się zmieniają.
Czyli chipsy i cola kiedyś nie powodowały otyłości a teraz już tak
Nikt, nigdzie ani nigdy nie powiedział, że ten zakaz to jedyne rozwiązanie całego tego problemu. To jedynie jeden z elementów.
Masz rację, ten Twój pomysł jest niedorzeczny. Natychmiast go porzuć.
Tylko problem w tym, że jeżeli rodzice mają tą walkę z otyłością gdzieś to to w niczym nie pomoże, a podejżewam, że większość otyłych dzieci ma rodziców którzy mają właśnie gdzieś.
Skoro dziecko nie staje się otyłe od batoników w szkole, bo to tylko element to po co zakazy skoro mentalności rodziców i tak nie zmienią, a to oni mają przecież największy wpływ na to?
Tylko wtedy tacy jak Ty marudzą, że dzieci są grube, i rząd nic z tym nie robi
Tacy marudzący jak ja(wredni siewcy defetyzmu :-) ), ale "z przeciwnym zwrotem".
Nie jest, bo biały ma wyższy IG.
Dobra, faktycznie zależy jaką definicję "lepszego" przyjąć.
DużaTaj.emnicaWiedzy napisał(a):
Tam było jeszcze o zwalnianiu nauczycieli olewająych temat, bo bez tego zapisy nie mają sensu.
A tam zwalniać, od razu rozstrzelać. Najpierw tych na literę 'A'.
I zakazywanie batonów jest którym z nich?
Tak. Ich sprzedaż na terenie szkoły jest po prostu obłudą.
Czyli chipsy i cola kiedyś nie powodowały otyłości a teraz już tak
Kiedyś (za moich czasów) otyłe było jedno dziecko w klasie, teraz otyła jest jedna trzecia. Zbyt łatwa dostępność takiego jedzenia jest jednym z czynników.
Tylko problem w tym, że jeżeli rodzice mają tą walkę z otyłością gdzieś to to w niczym nie pomoże, a podejżewam, że większość otyłych dzieci ma rodziców którzy mają właśnie gdzieś.
Skoro dziecko nie staje się otyłe od batoników w szkole, bo to tylko element to po co zakazy skoro mentalności rodziców i tak nie zmienią, a to oni mają przecież największy wpływ na to?
Jeśli rodzice to olewają, to tym bardziej szkoła powinna działać i rozpowszechniać dobre wzorce. No chyba, że chcemy mieć grube, chore i niezdolne do pracy społeczeństwo.
Dlaczego nie skarżycie się na zakaz sprzedaży alkoholu i papierosów w szkołach? Przecież niektórzy uczniowie są dorośli, powinni móc truć się, czym chcą.
I jeszcze raz powtarzam - zakaz nie rozwiąże problemu otyłych dzieci. Jest jedynie spójnym elementem całego systemu - edukacji i promowania dobrych wzorców w szkole, robienia zdrowych drugich śniadań przez rodziców, zwiększania aktywności ruchowej, itd.
somekind napisał(a):
Kiedyś (za moich czasów) otyłe było jedno dziecko w klasie, teraz otyła jest jedna trzecia. Zbyt łatwa dostępność takiego jedzenia jest jednym z czynników.
Zgadzam się, w PRL było lepiej. Państwo dbało o nas, żebyśmy nie tyli...
somekind napisał(a):
Kiedyś (za moich czasów) otyłe było jedno dziecko w klasie, teraz otyła jest jedna trzecia.
No nie przesadzajmy, najwięcej otyłych dzieci, z tego co zauważyłem, jest w podstawówkach. Pewnie wynika to z tego, że metabolizm jest wolniejszy, dziecko nie rośnie tak szybko. W gimnazjum tak od 2/3 klasy zaczyna spadać ilość otyłych. Zaś w średnich szkołach otyłość to margines(rocznik w technikum ok 55 osób 1 osoba tyła, więcej osób ma niedowagę, podobnie pewnie jest w liceach). Piszę to w oparciu o swoje prywatne, prowadzone przez wiele lat obserwacje.
Michalk001 napisał(a):
No nie przesadzajmy, najwięcej otyłych dzieci, z tego co zauważyłem, jest w podstawówkach. Pewnie wynika to z tego, że metabolizm jest wolniejszy, dziecko nie rośnie tak szybko. W gimnazjum tak od 2/3 klasy zaczyna spadać ilość otyłych. Zaś w średnich szkołach otyłość to margines(rocznik w technikum ok 55 osób 1 osoba tyła, więcej osób ma niedowagę, podobnie pewnie jest w liceach). Piszę to w oparciu o swoje prywatne, prowadzone przez wiele lat obserwacje.
W ten sposób potwierdzasz tylko, że im młodsze dzieci tym większy mają z tym problem.
Ja przez 13 lat edukacji przeszedłem widząc 1-2 takie dziecko w jednej klasie. Coś się chyba stało, że teraz jest inaczej.
Sopelek napisał(a):
Jeśli ta otyłość jest niby powodem to dlaczego osoby z niedowagą nie mogą sobie pozwolić np. na kupienie pączka w szkole?
To ja poproszę o linka do artykułu w recenzowanym czasopiśmie na temat skutecznej walki z niedowagą przy pomocy pączków.
A tam zwalniać, od razu rozstrzelać. Najpierw tych na literę 'A'.
No to o karaniu w inny sposób, bo napisać sobie ustawę można, ale jak nauczyciel który żekomo ma o to zadbać ma to gdzieś, a nauczyciele wf mają to wybitnie gdzieś(przynajmniej takie są moje doświadczenia/obserwacje) to guzik to da.
Skoro za sprzedawanie chipsów można wypowiedzieć umowę to logicznym następstwem by było wypowiedzenie umowy za olewanie obowiązków.
Tak. Ich sprzedaż na terenie szkoły jest po prostu obłudą.
W jaki sposób?
Nawet jeżeli są jakieś lekcje na których podstwawa programowa nakazuje mówić, że batony i chipsy mogą(bo przecież nie muszą) być szkodliwe dla zdrowia, to sklepik dalej w niczym nie przeszkadza.
Obłuda to by była jeżeli by w podstawie było mówienie uczniom, że batonik szkodzi i był dostępny, ale to wtedy oprócz obłudy byłoby jeszcze propagandowe kłamstwo zamiast żetelnej edukacji.
W sumie to na reszte nie odpowiem, bo musiałbym zrobić offtop rant na tematy dużo poważniejsze niż sam sklepik.
W każdym razie ja jestem zmianom przeciwny, ale faktycznie przyjmując pewne założenia jest to racjonalne posunięcie.
@somekind
Jeżeli nie masz nic przeciwko to ja się wyłączę z tej dyskusji.
somekind napisał(a):
W ten sposób potwierdzasz tylko, że im młodsze dzieci tym większy mają z tym problem.
Ja przez 13 lat edukacji przeszedłem widząc 1-2 takie dziecko w jednej klasie. Coś się chyba stało, że teraz jest inaczej.
Tak mają kłopot, bo są nieświadome tego. Jeżeli rodzic jest głupi i nie uświadomi dziecka, że to, to i to powoduje to i owo. A jak dojdzie do tego, że rodzicowi nie chce się zrobić śniadania tylko da $$$ albo batonika. Obiad w McDonalds i rosną nam obywatele jak z USA(tylko przykład).
Z wiekiem dziecko nabiera rozumu i wie, że nadwaga raczej przeszkadza niż pomaga.
Jeszcze warto wspomnieć, że u niektórych, szczególnie starsze pokolenia, jest przekonanie, że grube dziecko to zdrowe dziecko, a w domu jest bogato. Chude zaś jest chore, nie dojada. Ogólnie bieda w domu. Szczególnie łatwo "utuczyć" dziecko w dzisiejszych czasach, kiedy wszystkiego jest w bród.
Nie kupowałem nigdy batonów ani chipsów w szkolnym sklepiku (dopiero po skończeniu szkoły się od nich uzależniłem), co nie przeszkodziło mi w przybraniu sporej masy. Państwo powinno zakazać tuczących obiadów i kanapek z mąki pszennej. A najlepiej to się nie cackać i zakazać w ogóle jedzenia. Rozwiążemy wszystkie problemy Polaków za jednym zamachem.
caer napisał(a):
Nie kupowałem nigdy batonów ani chipsów w szkolnym sklepiku (dopiero po skończeniu szkoły się od nich uzależniłem), co nie przeszkodziło mi w przybraniu sporej masy. Państwo powinno zakazać tuczących obiadów i kanapek z mąki pszennej. A najlepiej to się nie cackać i zakazać w ogóle jedzenia. Rozwiążemy wszystkie problemy Polaków za jednym zamachem.
Według mnie to jest wina PiSu albo imigrantów. Pisowski prezydent objął urząd i zaczęły się problemy z zakazami. Wiecie co chcą zrobić z tymi batonami i tłustym jedzeniem ze sklepików? zamiast trafić do naszych dzieci trafią do imigrantów aby ich dokarmić.
Wole być otyły i szczęśliwy niż szczupły, głodny i zły(Wziąłem obfitego gryza PSZENNEJ bułki ciabaty-z nutellą;-)).
rafallvlup napisał(a):
Według mnie to jest wina PiSu albo imigrantów. Pisowski prezydent objął urząd i zaczęły się problemy z zakazami. Wiecie co chcą zrobić z tymi batonami i tłustym jedzeniem ze sklepików? zamiast trafić do naszych dzieci trafią do imigrantów aby ich dokarmić.
za komorowskiego tego nie było!
Boleje bardzo nad tym, że ten absurdalny zakaz ma takie poparcie tutaj na forum. Intencje oczywiście są szczytne - bronimy bezbronne dzieci przed niezdrowym jedzeniem, naszpikowanym chemią, cukrem i tłuszczem. Problem w tym, że dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane...
Wielki problem tej ustawy to ograniczenie wolności osobistej. Ograniczamy wolność osobistą wszystkich dzieci, która nie może nabyć wielu produktów, pomimo tego, że nie jest gruba i nie nadużywa niezdrowego jedzenia. Ponadto ograniczamy wolność osobistą rodziców, którzy mają prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Od teraz rodzice będą musieli sami zaopatrywać dziecko w określone produkty wg nich zdrowe i potrzebne, zamiast dać dziecku kilka złotych, żeby kupiło je w szkolnym sklepiku. Absurdalne też jest wprowadzenie jej w szkołach gimnazjalnych i liceach, gdzie uczy się młodzież dużo bardziej dojrzała i świadoma niż 6-letnie dziecko z zerówki. Zakaz poza pełnymi cukru napojami Coca-Cola obejmuje produkty będące od lat w jadłospisie większości uczniów.
Równie wielkim problemem jest ograniczanie samodzielności naszych dzieci. Już teraz wiele dzieci ma dwie lewe ręce do wszystkiego i jest niesamodzielna, ponieważ nadopiekuńczy rodzice chronią je przed podejmowaniem jakiegokolwiek ryzyka oraz samodzielnych decyzji. Wprowadzanie takich ustaw, która wprowadzają kolejne zakazy i nakazy jeszcze bardziej ogranicza samodzielność dziecka, które jest pozbawione jakiegokolwiek wyboru. Wszystkie decyzje podejmuje ktoś na górze, albo prawo, albo szkoła, albo rodzice, a dziecko nie ma żadnego wyboru, żyje sobie w sielance, pod kloszem.
Dziecko wydatkuje duże ilości energii biegając na przerwach i lekcji WF-u. Łatwo przyswajalnej energii potrzebuje również mózg pracujący na wysokich obrotach na lekcjach wymagających myślenia i zapamiętywania dużej ilości informacji. Dziecko mogłoby z powodzeniem zdobyć tę energię z kanapki z białego pieczywa z szynką i majonezem albo z drożdżówki. W mojej szkole podstawowej jedliśmy na przerwie drożdżówkę popijając oranżadą i jakoś nikt nie był gruby. Taki posiłek jest bardzo dobry jako szybka przekąską między przerwami i absolutnie nie musi powodować tycia.
Ustawodawca zapomniał ponadto, że tycie powoduje nadmiar kalorii - przejadanie się oraz brak ruchu, a nie określone produkty. Jeżeli człowiek przyjmuje właściwą dla swojej wagi i aktywności ilość kalorii to nie przytyje bez względu na to czy na co dzień w jego diecie pojawia się puszka Coca-Coli czy liść sałaty. Jeżeli ktoś się objada "zdrowymi" bułeczkami razowymi to również utyje. "Zdrowa" bułeczka razowa ma podobną ilość kalorii co "niezdrowa". Różnica między bułka razową, a kajzerką to raptem jakiej 40kcal, pierwsza ma około 180kcal, a druga 220kcal. Podobnie niezdrowe może być nadużywanie "zdrowych" soczków. Sok pomarańczowy ma przecież nieco większą ilość kalorii niż nafaszerowana cukrem Coca-Cola. Ustawodawca wprowadził jedynie zakaz sprzedaży dużych opakowań soków, można za to do woli opijać się soczkami w małych butelkach.
Haskell napisał(a):
Wielki problem tej ustawy to ograniczenie wolności osobistej.
No tak, bo dzieci są takie osobiście wolne... Mają wszelkie prawa obywatelskie, mogą same za siebie podejmować decyzje... czego najlepszym wyrazem jest chociażby obowiązek szkolny.
Ponadto ograniczamy wolność osobistą rodziców, którzy mają prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami.
I może jeszcze od zakazu sprzedaży rodzice będą musieli skonwertować dzieci na islam?
Od teraz rodzice będą musieli sami zaopatrywać dziecko w określone produkty wg nich zdrowe i potrzebne, zamiast dać dziecku kilka złotych, żeby kupiło je w szkolnym sklepiku.
To doprawdy straszne, że rodzice będą musieli coś robić, a już w ogóle okropne, że związanego z ich własnymi dziećmi!
Absurdalne też jest wprowadzenie jej w szkołach gimnazjalnych i liceach, gdzie uczy się młodzież dużo bardziej dojrzała i świadoma niż 6-letnie dziecko z zerówki.
To faktycznie można uznać za jakąś wadę tej reformy.
W mojej szkole podstawowej jedliśmy na przerwie drożdżówkę popijając oranżadą i jakoś nikt nie był gruby.
To że kiedyś nikt nie był gruby, teraz grubych jest coraz więcej, jest właśnie przyczyną zmiany przepisów.
Ustawodawca zapomniał ponadto, że tycie powoduje nadmiar kalorii - przejadanie się oraz brak ruchu, a nie określone produkty. Jeżeli człowiek przyjmuje właściwą dla swojej wagi i aktywności ilość kalorii to nie przytyje bez względu na to czy na co dzień w jego diecie pojawia się puszka Coca-Coli czy liść sałaty.
Jasne, tylko łatwiej się przejść chipsami niż marchwią.
Jeżeli ktoś się objada "zdrowymi" bułeczkami razowymi to również utyje. "Zdrowa" bułeczka razowa ma podobną ilość kalorii co "niezdrowa". Różnica między bułka razową, a kajzerką to raptem jakiej 40kcal, pierwsza ma około 180kcal, a druga 220kcal.
Po pierwsze dzięki niższemu IG nie wzmaga uczucia głodu podczas jedzenia (bo nie wydziela się duża ilość insuliny), dzięki czemu nie ma się potrzeby jedzenia dużo; po drugie dzięki temu, że trawienie trwa dłużej, człowiek czuje się dłużej syty, później potrzebuje kolejnego posiłku, itd. W efekcie je się mniej ciemnego pieczywa niż jasnego, więc spożywa się mniej kalorii.
Porażające jak łatwo idzie lobbing producentom chipsów i batonów. Wystarczy w sumie umieścić parę artykułów o tym, że niedobry rząd odbiera prawa tym, którzy ich i tak nie mają, i masa ludzi ma co krytykować.
konsekwencja
lecz fanatyzm
- cecha wojujących feministek, hailujących nacjonalistów i kucy Janusza, a nie normalnych ludzi. Ci mają różne poglądy, różne interesy i różne podejścia do różnych spraw; raz się zgadzają z innymi ludźmi, raz nie, raz się zgadzają z władzą, raz nie. Jeśli tego nie rozumiesz, to znaczy, że myślisz właśnie zerojedynkowo.
Rozmawiałem z kobietą która prowadzi sklepik szkolny. Powiedziała, że nadal sprzedaje niektóre słodycze, ponieważ rodzice się ich domagają, chcą żeby dziecko zjadło coś słodkiego po obiedzie. Z kolei dzieci chodzą na stołówkę z własną solą. Gratuluję ustawodawcy, a właściwie faszystom z polskiego Sejmu uchwalania debilnych przepisów. Faszyści też chcieli kontrolować nadmiernie życie obywateli...
Nie wiem jak teraz, ale za moich czasów ze sklepiku się korzystało bardzo okazjonalnie kupując jakiegoś batona czy napój za 60 gr w butelce "na miejscu". W średniej szkole się czasami brało pizzę na dwóch. Mało kto był takim burżujem żeby sobie kupić kanapkę w sklepiku - to nie były czasy gdy zarabiało się samemu więc każdy grosz musiał być oszczędzony - już prędzej samemu sobie ktoś zrobi kanapkę - skądś przecież trzeba było brać pieniądze na używki ;)
Ustawy regulujące co może być sprzedawane w sklepiku to dla mnie jakiś absurd - traktują te sklepiki jak główne źródło diety uczniów - tymczasem to mały procent tego co jedzą
W następnym kroku zakażą wszystkim jeść hamburgerów - do tego to zmierza - państwo opiekuńcze pełną parą
Już dawno by pewnie wprowadzili prohibicję w naszym chorym państwie gdyby nie to że mają przykład konsekwencji zza oceanu
Wybitny Samiec napisał(a):
Ustawy regulujące co może być sprzedawane w sklepiku to dla mnie jakiś absurd - traktują te sklepiki jak główne źródło diety uczniów - tymczasem to mały procent tego co jedzą
Mały, tzn. jaki? Masz jakieś źródło?
Kto powiedział, że sklepiki to główne źródło diety uczniów?
Już dawno by pewnie wprowadzili prohibicję w naszym chorym państwie gdyby nie to że mają przykład konsekwencji zza oceanu
Na alkohol mieliśmy prohibicję, całkiem niedawno - gdy cesarz innego kraju do nas przyjechał.
Na wiele innych substancji prohibicję mamy cały czas.
somekind napisał(a):
Na alkohol mieliśmy prohibicję, całkiem niedawno - gdy cesarz innego kraju do nas przyjechał.
Na wiele innych substancji prohibicję mamy cały czas.
I skutki są dokładnie takie same jak prohibicji alkoholowej, podczas gdy kraje legalizujące substancje psychoaktywne notują spadki liczby uzależnionych osób. Faktycznie, wzór do naśladowania.
Likwidacja sklepiku szkolnego: http://katowice.naszemiasto.pl/artykul/likwidacja-sklepiku-szkolnego-ii-lo-im-konopnickiej-w,3513891,artgal,t,id,tm.html
Tym razem to chyba nie ustawka.
Zastanawia mnie .... dlaczego na stacjach paliwowych, gdzie tankują kierowcy sprzedaje się alkohol ..... przecież stąd jest już bardzo blisko do tych "pijanych kierowców". Może by tak zbojkotować sprzedaż?
W ogóle jak tak się nad tym zastanowić to jest mnóstwo badań (choćby http://www.jstor.org/stable/10.1086/425085 ), które wskazują na pozytywny wpływ odłożenia konsumpcji na satysfakcję płynącą z niej. Czy w takim razie przymusowe pozbawienie uczniów dostępu do śmieciowego jedzenia przez większość dnia nie zwiększy problemu jeszcze bardziej, niż pozwolenie im na jedzenie go kiedy mają ochotę?
Z autopsji. Mój chrześniak aktualnie chodzi do 6 klasy podstawówki. Wcześniej nie brał kanapek - jadł na stołówce. Od tego roku jada parę razy w miesiącu jak jest coś "dobrego". Codziennie bierze kanapki z "niezdrowym" białym chlebem, serem żółtym, wędliną itp. Nie jada na stołówce bo jest po prostu niesmaczne. To jest paranoja a nie dbanie o zdrowie młodego pokolenia. Nie wiem jakim trzeba być idiotą aby takie prawo uchwalać
15-letni dzieciak nie może sobie kupić Snickersa w szkole, ale może kupić tabletki "dzień po" w aptece...
Tutaj nie przeliczałbym tego w taki sposób... to tak samo jak z liczeniem, że po kokainie mniej ludzi zmarło niż po alkoholu.... Wiem że liczy się odsetek.... ale podejrzewam że dla @Haskell chodziło bardziej o sam fakt.... Uśmiercenie płodu jest o wiele gorsze moralnie niż objadanie się snickersami lub nawet ich przedawkowanie :) Poza tym gdyby tyle dzieci uprawiało seks tak często jak jadło snickersy.... to podejrzewam że w szkolnych sklepikach byłyby i takie tabletki :)