Oj widzę że jak zwykle pomieszaliście swoje marzenia, z tym po co się "promuje" miasta 15 min. A więc po kolei:
- Unikacie odpowiedzi na pytanie dlaczego promuje się miasto 15 minutowe "bez samochodu", a łykacie jak pelikany kilkanaście innych definicji. Może warto podywagować jak będzie wyglądać miasto 15 minutowe np. bez komunikacji miejskiej?
- beztrosko omijacie temat gdzie będą pracować mieszkańcy miasta 15-minutowego
- zanim przeskoczyliście do sprawy czy temat promują lewacy czy deweloperzy zignorowaliście kwestię kto za to zapłaci i dlaczego projekt jest z kategorii "mysia utopia", więc jest idealnym obszarem do wyrwania kasy frajerom i robienia dużych przekrętów.
Zaczynając od końca - większość miast w Polsce się wyludnia. Zaludniają się tylko te największe gdzie jest praca, a jeśli ludzie przeprowadzają się do takiego miasta to znaczy że brakuje im kasy i chcą ją tam zarobić. Skoro brakuje im kasy to chcą mieszkać tam gdzie jest tanio i nie mają kasy na jakościowo dobre lub mieszkania w dobrej lokalizacji. Tu się zaczyna bunt i bicie piany o patodeweloperce.
No więc co można zrobić żeby było dobrze? Trzeba by zrobić to co samo co komuniści budujący Nową Hutę albo inne tzw. stare dzielnice blokowisk - zajumać komuś duży teren i zbudować tam przestronne i zielone osiedle. Dlaczego zajmumać? Bo nieruchomości i grunty są drogie, bo to aktualnie dzisiaj jedyny prosty sposób inwestowania pieniędzy z dodruku, więc nieruchomości będą drogie bo polityka pieniężna państwa i NBP jest taka a nie inna. Za jakiś czas będą jeszcze droższe do opiekuńcze państwo dowali kataster czyli podatek od wartości, a wiemy kto ten podatek zapłaci. Zatem jedyny skuteczny sposób zrealizowania dużego osiedla BLISKO miejsc pracy jest zamordyzm państwowy pod pretekstem "pomocy społecznej potrzebującym", bo komercyjna realizacja takiego projektu będzie albo baaardzo droga, albo baaardzo na zadupiu (a na zadupiu jest coraz więcej mieszkań tanio do kupienia). Niestety nie jesteście grupą reprezentatywną do dyskutowania takich projektów, bo IT mocno bierze pod uwagę pracę zdalną, a w społeczeństwie praca zdalna lub hybrydowa jest mocno w mniejszości.
Zatem fajnie dyskutuje się co byśmy chcieli mieć tam gdzie mieszkamy - jeśli olewamy to gdzie będziemy pracować (może nie będziemy pracować - przecież teraz są zasiłki dla każdego) oraz kto zapłaci za to co sobie wymyślimy. Przy takich założeniach możemy nawymyślać trochę więcej.
Ale nie chcę żebyście myśleli że wymyślam jakieś bzdury - bo ja sam mieszkam na takim PRL-owskim osiedlu 15-minutowym, więc znam to z autopsji. Moje odległości od bloku: miejsce parkingowe darmowe pod chmurką 15metrów, sklep spożywczy 100 metrów, najbliższa szkoła podstawowa 120m, przychodnia publiczna 150m, kościół 150m, przedszkole 300m drugie 600metrów, tramwaj 400 metrów, nawet urząd skarbowy mam 800 metrów i szybciej mi jest zanieść PIT piechotą niż wysyłać przez internet, a szpital miejski ~1000 metrów.
Z tej waszej perspektywy jest super, bo jest dużo zieleni, 60% mieszkańców to emeryci i nie zajmują miejsc parkingowych pod blokiem.
Ale to patrzenie tylko od jednej strony, bo z drugiej jest po prostu bieda. Nie każdy pracuje w IT i nie każdy pracuje zdalnie. Dlatego pozostałe 40% ludzi narzeka bo.... musi jeździć do pracy. Tramwaj jedzie do śródmieścia, a tam też pracy nie ma. Więc na osiedlu wszyscy żyją mitem że chcą mieć to miasto 15-minutowe i ... pracować w urzędzie. W najgorszym wypadku w biurze, bo w urzędzie ma się przynajmniej gwarancję zatrudnienia a z biura to mogą zwolnić. Emeryci też wiszą na jałmużnie z rządu - płacąc telefonem, albo kartą zapewne nie widzieliście nigdy na własne oczy jak pod oddziałem banku ustawia się kolejka przed godziną otwarcia, a ja widziałem wczoraj (10 dzień miesiąca).
Dlatego moim zdaniem miasto 15-minutowe to po prostu sposób żeby ludzi uzależnić od zasiłków. Pierwszym zasiłkiem będzie w ogóle otrzymanie takiego mieszkania, bo jak się pewnie domyślacie otrzymają je (bo przecież nie kupią) zaledwie wybrani. Kolejne zasiłki to będzie albo zatrudnienie w urzędzie lub na państwowej posadzie (a takich jest sporo - począwszy od pracy w przedszkolu aż do kierowcy komunikacji miejskiej) - co jest możliwe oczywiście po znajomości bo w takich miejscach nie przyjmuje się ludzi z ulicy lub spoza rodziny. Następne zasiłki to będzie uzależnienie od komunikacji miejskiej, bo jak się spowoduje że własne auto będzie drogie to każdy będzie musiał zaopatrzyć się w bilet miesięczny. Można to zrobić np. płaszcząc się w MOPSie i opowiadając jakie się ma niskie zarobki (autentyczne). Po kilku latach mieszkania w takim "wydzielonym" mieście - przestanie już wam zależeć na szukaniu sensownej pracy (bo daleko trzeba jeździć) - skoro można popijać piwko pod blokiem a żonę wysłać po zasiłek. I wcale tego nie wymyślam - tylko piszę jak jest.
Dlatego sorry, ale uważam że dyskutujcie sprawę miasta od d.... strony - każde miasto musi przede wszystkim pracować i coś wytwarzać i zarabiać, a dopiero później to konsumować. Albo pracujecie i stać was na dom/mieszkanie i kawał działki blisko miejsca gdzie pracujecie, albo dajcie sobie spokój z wymyślaniem kolejnych form pomocy społecznej. Bo opowiadanie że zrobi to dla was jakiś rząd, albo urząd to po prostu oszukiwanie naiwnych.