Zawsze gdy przejeżdżam przez tory, to się zatrzymuję albo mocno zwalniam - żeby sprawdzić, czy naprawdę nic nie jedzie. Bo nawet jeśli światła nie mrugają a szlaban jest w górze - wolę się upewnić. Równie dobrze czujniki (przy przejazdach automatycznych) mogły się zepsuć, dróżnik mógł pochlać, umrzeć albo dostać sraczki i siedzieć w WC, szlaban mógł się uszkodzić lub coś innego mogło spowodować, że pociąg jednak przejedzie na otwartym szlabanie.
Zresztą przepisy twierdzą podobnie:
Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejazdu kolejowego oraz przejeżdżając przez przejazd, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność. Przed wjechaniem na tory jest on obowiązany upewnić się, czy nie zbliża się pojazd szynowy, oraz przedsięwziąć odpowiednie środki ostrożności
[...]
Kierujący jest obowiązany prowadzić pojazd z taką prędkością, aby mógł go zatrzymać w bezpiecznym miejscu, gdy nadjeżdża pojazd szynowy lub gdy urządzenie zabezpieczające albo dawany sygnał zabrania wjazdu na przejazd
I teraz pierwsze pytanie - czy Wy się zachowujecie podobnie do mnie? Bo coś, co dla mnie jest oczywiste, wiele razy spowodowało, że inni kierowcy traktowali mnie jak kosmitę. Raz nawet jeden mi wjechał w tył i jeszcze na mnie zaczął się sadzić, że o co mi chodzi, po co hamuję, skoro szlaban otwarty, jakich bzdur teraz uczą a kursach itp.
I druga sprawa - na kilka dni, z okazji Sylwestra, sobie wyjechaliśmy nad morze. Wracając byłem uczestnikiem (a może i sprawcą) pewnego zdarzenia, które jest bezpośrednim impulsem do założenia tego wątku.
Droga przez las, przejazd (chyba ze szlabanami, ale głowy teraz nie dam), za przejazdem prosta jak w mordę strzelił, nikt nie jedzie z naprzeciwka. Przejeżdżam, przez tory, kilka/kilkanaście metrów dalej jest zatoczka. Wjeżdżam tam i robimy chwilę przerwy. Po jej zakończeniu wracam na drogę. Widzę w lusterku, że do przejazdu coś się zbliża. Ale jeszcze ma kawałek do torów, więc wyjeżdżam na drogę. Myślałem, że koleś przed torami zwolni - więc ja spokojnie sobie przyspieszę i pojedziemy dalej. Nie przewidziałem opcji, że koleś na pełnej piź*e przeleci przez tory i kilka sekund później jest tuż za mną, trąbiąc i mrugając długimi. Na szczęście z drugiej strony droga była pusta, więc mnie wyminął i poleciał dalej.
i teraz pytanie drugie - kto okazał się większym debilem i zagrożeniem:
- ja, bo założyłem że koleś zachowa się jak powinien: przed przejazdem zwolni to tych 10-20 na godzinę (przy większej prędkości w tym miejscu nie było opcji, żeby sprawdzić, czy nic nie jedzie) i przez takie błędne założenie chamsko mu wyskoczyłem na drogę. Podkreślam - jakby on nie przeleciał z prędkością kilkudziesięciu kmph przez przejazd, to ja bym spokojnie zdążył się rozpędzić i nie byłoby tematu
- koleś, który przelatuje przez przejazd bez hamowania, czyli de facto zakłada, że
otwarty szlaban === brak pociągu
, a jakby z jakiegoś powodu to założenie okazało się błędne, to nie miałby szans jakkolwiek zareagować.