Jeśli nie pasuje Ci stawka (tzn. nie podjąłbyś pracy za to, co Ci oferują), to nic nie tracisz negocjując. Oferta pracy to przecież początek negocjacji; mogłeś zmienić zdanie po rozmowach, dowiedziawszy się nowych szczegółów nt. pracy i firmy. Business is business, Winnetou.
Coś w tym jest. Trochę jak ze zleceniami, najpierw można orientacyjnie rzucić jakąś kwotą, a potem dopiero po zapoznaniu się ze szczegółami zlecenia (a przed rozpoczęciem współpracy) bardziej realistycznie się wycenić. Więc wchodzisz na rozmowę, pytają cię o stawkę, a dopiero potem się dowiadujesz, że będziesz robił w spaghetti kodzie, więc mówisz "jednak chcę więcej za pracę w nieprzyjemnych warunkach" (tylko i tak - czy nie lepiej wtedy powstrzymać się od mówienia wymagań finansowych na sam koniec?).
Albo można brać udział w kilku rekrutacjach i dostać lepszą ofertę w międzyczasie, więc można negocjować większą stawkę, no bo się zmieniły okoliczności.
Czyli istnieją sensowne powody zmieniania zdania. Czyli to nie takie proste, jak myślałem, że "kto zmienia zdanie w trakcie, ten niepoważny".
Mimo wszystko mówienie, że "chcę X", a za kilka dni, że "odwidziało mi się, chcę Y" nie kojarzy mi się dobrze, nie budzi to mojego zaufania (firmy tak robią czasem podczas rekrutacji, że niby zgoda na X, a potem dzwonią, że jednak nie mogą tyle dać i mogą dać mi Y. Albo lepiej: na umowie miała być suma X, a jest Y. Dla mnie pachnie to kłamstwem / zmyłą, ew. tym, że w firmie panuje bałagan i że sami nie wiedzą, jaki mają budżet albo z którym kandydatem co ustalali). Więc kto wie, może w podobny sposób będzie postrzegany taki niezdecydowany kandydat? W jaki w zasadzie sposób jest postrzegana taka osoba?