Tłumaczenie czegokolwiek osobie spoza środowiska to strata czasu - jeśli nie ma takiej konieczności, to zgodnie z moim doświadczeniem nie warto. Tłumaczenie = ostateczność. Kiedyś jak byłem jeszcze pełen zapału i ideałów to próbowałem, ale to się kończy zwykle tak:
Natręt: może zrobiłbyś to tak: blebleble (długi, głupi i bezsensowny pomysł)
Ja: Blablablabla (długie, równie głupie tłumaczenie na poziomie przedszkola, że nie)
Natręt: czyli jak, zrobisz?
Teraz, jeśli coś po prostu poprawek nie wymaga, a jest fanaberią, stosuję SOA:
SOA #1: U mnie działa (i oznacza to, że nie zamierzam nic z niczym robić, bo działa)
SOA #2: U mnie też nie działa (i oznacza to, że nie zamierzam nic z tym, zrobić, bo jakby to wkurzało, to bym zrobił - nie wkurza, czyli priorytet: niższy niż bardzo niski, wyżej w priorytetach mam nawet dokarmianie kurczaków w FarmVille na Facebooku)
SOA #3: Nie da się (co jest skrótem na: "da się, ale mi się nie chce", tylko zwykle jest to za wysoki poziom abstrakcji, więc lepiej skwitować czymś prostszym, zwykle lądują z tą adnotacją wszelkie idiotyczne koncepcje jak zmiany ikonek, położeń przycisków itp. Przychodzą z księgowości i się pytają jaki związek ma ikona stolca z fakturami i chcą zmiany, a ja powiadam - z fakturami może żaden ale z ogólnym zarysem całego projektu Waszego działu - OGROMNY, a powyższym pytaniem mnie utwierdzają w tym przekonaniu, więc niech się zaczną przyzwyczajać do klikania w stolec na pulpicie :D jak wymyślą coś lepszego to na następny raz dam im ikonkę papieru toaletowego na pocieszenie :D )
Nie ma też sensu opowiadać nikomu co robię - strata czasu. Gada się tak:
Ktoś: słyszałem, że jesteś informatykiem
Ja: Noooo
Ktoś: i co robisz?
Ja: naprawiam komputery (wcale nie naprawiam, znaczy może bym mógł, ale rzadko się psują, a jak powiem, że jestem programistą, to posypie się cały ciąg pytań - po co mi to?)
Ktoś: ahaaa
Ja: (zmiana tematu)
Nie chwalę się też projektami, bo objaśnianie po co to jest doprowadza mnie do szału (nawet współpracownikom, jeśli nie rozumieją i nie są częścią projektu, a chcą zagaić, to niech startują od pogody, bo założeń projektowych nie będę tłumaczyć, jest dokumentacja, jak komuś się nudzi, to niech poćwiczy trudną sztukę czytania ze zrozumieniem). Tłumaczenie rzeczy (dla mnie) tak oczywistej jak krowi placek na łące urąga mojemu IQ :> Jak ktoś nie rozumie, to niech idzie nie rozumieć dalej gdzie indziej :] Czyjeś nierozumienie nie jest moim problemem - popieram aurel. W ostateczności jeśli zostaję podstawiony pod ścianą - albo tłumaczę prosto, ale bez świrowania z jakimiś kaczuszkami - nie będę przecież tłumaczyć że jak mam dwie kaczuszki (rekordy), jedną z piórkami, a drugą bez (różne typy danych) i obie wrzucę do młynka do mięcha (do jednej kolumny bazy), to mi wyjdzie pasztet z zawartością piór (czyli syf w bazie), albo ściemniam, byleby zbyć osobnika (ale jednocześnie nie skompromitować się, jeśli gość okaże się kumaty - trzeba to umieć).
Wszystko to oczywiście jeśli dany temat jest po prostu pozbawiony sensu, bo jeśli oczywiście ktoś mi przychodzi i zgłasza faktycznie realny problem albo rzuca mądry pomysł, to realizuję. Po prostu to ja ustalam kryterium mądrości, bo to ja mam jakąś tam wiedzę - chyba logiczne. Nie będzie mi jakiś cieć, co ledwo co umie uruchomić komputer mówić co i jak ja mam programować (choć sam też nie jestem jakiś szczególnie mocny, po prostu pewne rzeczy umiem, a czego nie umiem - wygoogluję, taki średniaczek). Nie to, żebym był jakiś szczególnie niemiły, ale nie można sobie dać wejść na głowę. Taki Dr House programowania - złośliwy, ale skuteczny.
Dodatkowo mam o tyle dobrze, że u mnie projekty są zwykle drobne - nie jakieś ogromne systemy, firma nie jest o profilu bezpośrednio programistycznym, pracujemy generalnie niezależnie, albo w malutkich teamach, gdzie sam sobie dobieram z kim robię, a wtedy dobieram kogoś, kto wiem, że ma realną wiedzę na dany temat i nie będę mu musiał wszystkiego objaśniać (albo przynajmniej lubi piwo i za każdą stratę czasu na objaśnienia postawi mi przynajmniej Kasztelana). Jakbym był freelancerem, to bym z takim podejściem chyba zdechł z głodu ;)