Witam wszystkich.
Pracuje od 6 lat jako fullstack, backend w .net, frontend: głównie react. Studiów informatycznych nie mam. Skończyłem w warszawie architekture i urbanistyke, a zarobki po tym byly dla mnie bardzo niskie (dodam, że zawsze bylem w ścisłej czołówce studentów). Wiekszosc młodych zarabiała 1500, jesli znalazlo prace, po 10 latach pracy mozna było zarabiac 3500 i... w jednej chwili ja stracic - ogólnie bieda nadludzka.
Zatrudnilem sie na uczelni jako pracownik naukowo-dydaktyczny i wszedlem w duzy projekt interdyscyplinarny badawczy - urbanistyka/informatyka (desktopowy program GIS rozwijany w C# .net, wykorzystujacy uczenie maszynowe). Odkryłem, że programowanie to jest coś co mi bardzo pasuje, byłem stopniowo wdrazany w temat, w pewnym momencie po około 2 latach byłem w stanie zrealizować samodzielnie każde zadanie. Patrzac w przeszłość uswiadomilem sobie, ze minałem sie z powołaniem. W liceum bylem laureatem wojewodzkiego konkursu matematycznego i wielu innych konkursów matematycznych. Po nocach siedziałem i uczylem się coraz więcej. Zrozumiałem, że to chce robić w zyciu, jeszcze nie majac w pelni swiadomosci, jakie są w tym stawki.
W pewnym momencie na doktoracie (po 2 latach), gdy swietnie radzilem sobie z kodem, jedna z poznanych na uczelni osob zaoferowala mi udział w projekcie komercyjnym za 140 zł/h. Myslalem, ze jest nienormalna lub pomylila sie o jedno zero. Rzuciłem wszystko i wszedłem w temat, który został pieknie dowieziony do konca. W tym czasie lepiej poznalem gita, inne frameworki i wspolpracowalem z innymi programistami. Projekt minał, a ja stwierdzilem, że rzucam wszystko i zostaje programistą.
Znalazlem pracę, w której w pół roku doszedłem do stawki 9-10k (nie w warszawie, ale w miescie mojego pochodzenia 500 000+ ludzi).
Stwierdziłem, jezeli juz zdecydowałem się na zmianę zawodu to może... PÓJDĘ NA STUDIA.
Dla mnie, osoby sporo po 30, to był szok. Wytrzymałem tam 2 semestry (technicznie nie zaliczylem I, ale poszedlem zobaczyc jak wygladaja zajecia na II i pozostałych).
To był dramat, programowania było może 10% poza tym matma i to tak typowo niepotrzebna w zawodzie, jakaś bzdurna logistyka, zarządzanie, fizyka, elektryka, przedmioty społeczne.
Widziałem kwiatki w stylu C# w 20 godzin (2 godziny zajec w tygodniu po 45 minut, a jeszcze 2 zajecia wypadły). Pozostali studenci to były oczywiscie kompletne świeżaki, które linijki kody nie umiały napisać (ach te legendy o ludziach, ktorzy programuja juz w gimnazjum), ale przede wszystkim byli to ludzie, którzy NIE PRZESZLI PRZEZ ŻADNE SITO INTELEKTUALNE. Niektórych podejrzewałem o upośledzenie umysłowe, bo nie oszukujmy się. KAZDY dostaje sie na studia. W efekcie żadne zajecia nie mialy sensownego poziomu, bo trzeba było czekac na tych matołów i 50 raz tłumaczyć im, co to klasa lub referencja :D.
Stwierdziłem, że rzucam to w cholere i kazałem swojemu pracodawcy :D zapłacić mi 12K za jeden z kursów (nie bede reklamował jaki). Były tam osoby bez zadnego doswiadczenia, ale prowadzacy, gdy dowiedzial sie, ze wiem wiecej to dostosowal dla mnie zadania i faktycznie na tym kursie bardzo dobrze nauczylem sie nowego frameworka (wybralem zupelnie mi nieznany).
Wkurza mnie troche, ze jest malo sensownych kursów, dla sredniozaawansowanych w jakichs teoriach, a adresuje sie je głównie do świeżaków, ale i tak kursy przygotowuja 100x lepiej niz te studia.
Proste rozumowanie:
Prowadzacy kurs zarabia 2000 dziennie (znam stawki z pierwszej reki).
Prowadzacy zajecia asystent zarabia 2000 miesiecznie (zwykle mniej, to wiem z osobistych doswiadczen), adiunkt 3500, profesor 5000 + jakies granty, funkcje, dotacje.
Która z tych osób może mieć lepsze kwalifikacje?
Jezeli ktos dotarł do podsumowania, to brzmi ono następująco: warto skończyć studia.
Ja ich nie mam i z tego tytułu mam kompleksy. Jestem zadowolony ze swojej pracy, bo 10k+ to dobra stawka, a jeszcze na fuchach można dużo dorobić, ale gdybym miał szukać kolejnej, to czułbym się nieswojo wysyłając CV bez tego magicznego wpisu pt. studia.
Co radzicie mi w takiej sytuacji zrobić? Olać studia i rozwijać się zawodowo? Przemęczyć na studiach? Iść na jakąś ściema-prywatną uczelnie? Może skonczyc jakaś podyplomówkę?
Zdarza mi się, że firma, w której jestem zatrudniony współpracuje z jakąś inną i na spotkaniach pojawiaja się pytania w stylu "gdzie studiowałeś?"
Dla mnie jest to niezręczne. Zdarzało się też, że jakiś junior swiezo po informatyce, którego zrąbałem, że spie... projekt i ogolnie, że siedzi nad tym od 6 tygodni, a powinien zrobić w 2-4 dni, odpyskował mi, że nie jestem "prawdziwym" programistą, a on jest. Już nie pracuje w tej firmie, bo był tak nędzny, że wyleciał po pół roku.
Zawsze chcialem zostac matematykiem, ale rodzice wmawiali mi, ze budownictwa/architektura to sa pewne potrzebne zawody, a inne to sa pisane palcem po wodzie. Bylem kiedys czlonkiem Mensy i zawsze czułem myślenie algorymami, w ogole bylem typem kujona, który nigdy na swiadectwie nie mial innej oceny z matmy/fizy/chemi niz 6. Na studiach caly rok ode mnie zżynał na egzaminie z matmy, ktory wydawal mi sie ultra prosty.