Rozmawiam z rekruterką o roli backend .net, mówi mi że szukają kogoś kto głównie zna się na .necie a tylko trochę na angularze, na rozmowie dostaje głównie pytania o angular, i feedback dostaje taki że szukają frontend developera z elementami backendu a nie backendowca z elementami frontendu, kurtyna xD
Wysłałem CVkę na Senior Java. Zadzwonił do mnie od razu tech lead na krótki screening. W momencie jak mi powiedział, że szukają kogoś na miejsce Aleksieja, który miał zawał i nie przeżył dałem nogi za pas...
tefu napisał(a):
Po rozmowie z Panią Rekruterką dostałem mail, że nie przeszedłem do kolejnego etapu, ponieważ mam za krótkie doświadczenie. W sumie 3 lata jako dev to na seniora stanowczo za krótko. Tylko, że to oni do mnie dzwonili a ja nawet nie wiedziałem, że to stanowisko jest na seniora xD
Przypomniało mi się teraz, że Pani z HR podczas tej rozmowy mnie zapytała.
"A te mikroserwisy to ma pan wpisane w CV czy coś pan z nimi robi?"
No coś tam z nimi robię xD
Aplikowałem wczoraj na ofertę, która została opublikowana w zeszły czwartek. Równo o 8 dzisiaj przyszedł mail, że w sumie fajnie, ale zbierali CV do wtorku. Ciekawe czasy ;]
Mnie ostatnio na rozmowie rekrutacyjnej na seniora PHP gość wypytał o wszystko prócz programowania. O dev ops, o zarządzanie, czy widzę się jako TL, itp. Oczywiście mocno średnio mi poszło. Na koniec jeszcze dostał pytaniem, czemu w CV wpisałem, że jestem seniorem
nowe stawki na B2B
kimikini napisał(a):
nowe stawki na B2B
Wiem że śmieszkujemy, ale jednak warto by spojrzeć na źródło tego "śmiesznego" obrazka: https://rocketjobs.pl/oferta-pracy/widoczni-sp-z-o-o--junior-php-developer-poznan-bi-data-9ff602bd
cyt.
Praktycznej znajomości PHP, HTML, CSS, MySQL (MariaDB)
No to przecież jest najbardziej standardowy stos pehapowy jaki kiedykolwiek istniał. Nawet JS i jQuery są opcjonalne.
Rozbudowywać wewnętrzny system CRM i powiązane z nim aplikacje
Czyli to nawet nie są projekty dla klientów (jak często działają tego typu agencje), to jakiś wewnętrzny (w domyśle: mało ważny) system, zrobiony na bootstrapie i datatables. Nawet nie ma żadnego frameworka frontowego.
No i ściemniane 26 dni "urlopu" w pakiecie. Stawka jak najbardziej uzasadniona (pomijam sensowność b2b w tym przypadku).
Ostatnio to same WTF, gierki w stylu kiedy możesz zacząć (po rozmowie tech.), dasz radę pracować z xx, myślę do którego projektu najbardziej pasujesz... po czym ghosting. Co się dzieje z tymi ludźmi, z tą branżą? Jeszcze moje ulubione (reakcja na 160PLN/hr - senior kotlin/java): strasznie drogi jesteś LOL
kimikini napisał(a):
nowe stawki na B2B
Kiedy szukałem pierwszej pracy to byłem gotowy zapłacić za tę pracę, byleby zakręcić się w branży, a tutaj mamy entry level. Jakby mi ktoś powiedział, że będę dostawał pieniądze za możliwość wejścia do eldorado (co w sumie nastąpiło, ale długo to zajęło i musiałem robić rzeczy, których nie chciałem), to byłoby takie łooooooo
ToTomki napisał(a):
kimikini napisał(a):
nowe stawki na B2B
Kiedy szukałem pierwszej pracy to byłem gotowy zapłacić za tę pracę, byleby zakręcić się w branży, a tutaj mamy entry level. Jakby mi ktoś powiedział, że będę dostawał pieniądze za możliwość wejścia do eldorado (co w sumie nastąpiło, ale długo to zajęło i musiałem robić rzeczy, których nie chciałem), to byłoby takie łooooooo
Jak ja zaczynałem, to też mi Janusz płacił grosze, nawet pamietam testował, czy pensja raz na 3 miesiące to dla mnie żaba do przełknięcia, tylko, że to były inne czasy. Wiedziałem, że jak przysiądę, to mam szanse na dobry kontrakt po pewnym czasie. Będzie pewnie i stabilnie. Jak jest teraz? Ilość czasu, energii, która trzeba zainwestować, żeby wejść do branży.. jest tak ogromna, że zaryzykuję stwierdzenie, że spokojnie tym samym kosztem wykreujesz w końcu w miarę sensownie prosperujący własny biznes. I to będą twoje ambicje, twoje marzenia i nikt nie będzie stał na tobą z batem i cie poganiał, czy nie zostaniesz wylany w pierwszej fali layoffsów, jak już po pół roku znajdziesz robotę.
ToTomki napisał(a):
Kiedy szukałem pierwszej pracy to byłem gotowy zapłacić za tę pracę, byleby zakręcić się w branży, a tutaj mamy entry level. Jakby mi ktoś powiedział, że będę dostawał pieniądze za możliwość wejścia do eldorado (co w sumie nastąpiło, ale długo to zajęło i musiałem robić rzeczy, których nie chciałem), to byłoby takie łooooooo
Tylko, że jak ty zaczynałeś, to 4 kafle miały nieco inną wartość. Jak sobie policzysz ile to było np dziesięć lat temu to już aż takiego wrażenia nie robi, zwłaszcza jak użyjesz bardziej realistycznego przelicznika niż oficjalne CPI. W ostatnch latach zwłaszcza problem się nasilił. Jak ktoś nie dostał podwyżki od 2020 to realnie zarabia jakieś 25 procent mniej niż 4 lata temu wedle oficjalnych przeliczników.
fafikowski napisał(a):
Jak ja zaczynałem, to też mi Janusz płacił grosze, nawet pamietam testował, czy pensja raz na 3 miesiące to dla mnie żaba do przełknięcia, tylko, że to były inne czasy. Wiedziałem, że jak przysiądę, to mam szanse na dobry kontrakt po pewnym czasie. Będzie pewnie i stabilnie. Jak jest teraz? Ilość czasu, energii, która trzeba zainwestować, żeby wejść do branży.. jest tak ogromna, że zaryzykuję stwierdzenie, że spokojnie tym samym kosztem wykreujesz w końcu w miarę sensownie prosperujący własny biznes. I to będą twoje ambicje, twoje marzenia i nikt nie będzie stał na tobą z batem i cie poganiał, czy nie zostaniesz wylany w pierwszej fali layoffsów, jak już po pół roku znajdziesz robotę.
Nie, nie zrobiłbym tego. Jest mi nawet z tego powodu dość przykro. Nie mam zmysłu do biznesu, nie próbowałem tego nigdy, nie wiem co miałbym zrobić żeby to miało choć porównywalny sens. Jakbym już miał coś rozkręcone i miał już pomysł to i mógłbym znaleźć determinację żeby więcej pracy wkładać w coś swojego, ale ja zwyczajnie na tym się nie znam.
Satanistyczny Awatar napisał(a):
Tylko, że jak ty zaczynałeś, to 4 kafle miały nieco inną wartość. Jak sobie policzysz ile to było np dziesięć lat temu to już aż takiego wrażenia nie robi, zwłaszcza jak użyjesz bardziej realistycznego przelicznika niż oficjalne CPI. W ostatnch latach zwłaszcza problem się nasilił. Jak ktoś nie dostał podwyżki od 2020 to realnie zarabia jakieś 25 procent mniej niż 4 lata temu wedle oficjalnych przeliczników.
Zaczynałem jakieś 8 lat temu za jakieś 2k na zleceniu i cieszyłem się jak głupi z tych pieniędzy otrzymywanych za to, że mogę wejść do konkretnej branży. To było mniej niż to, co zarabiałem wcześniej w call center. Brak perspektyw na życie, a potem pojawienie się perspektyw na jego zmienienie, to było totalny game changer jeśli chodzi o moje zdrowie psychiczne.
kimikini napisał(a):
nowe stawki na B2B
W mojej pierwszej pracy "IT" miałem całe 2500 zł na rękę :-) 6500 nawet na b2b, przy pełnych zniżkach + poniżej 26 lat to pewnie coś ponad 5.5k. Nawet na te czasy jak na pierwszą pracę to bardzo dobry start. Na starcie zarabiasz więcej niż 80% społeczeństwa + od razu nabywasz skilla.
kto to wymysla.. rekrutacja na senior software engineer
Składam cv na mida. Rekruterka na rozmowie mnie informuje, że już wzięli kogoś innego na tę pozycję i ja będę rekrutowany jako senior do innego projektu. Ofc inna oferta, której nawet nie zdążyłem przejrzeć i gdybym się jej nie dopytywał o szczegóły, to by mi w ogóle tej oferty nie pokazała, bo wg niej to "prawie to samo" xD Widełek mi nie powiedziała, w wysłanym ogłoszeniu też ich brak, a oferta na mida, gdzie rzekomo już kogoś innego mają, dalej wisi na ich stronie.
No i w mailu z zaproszeniem, którego mi wysłała parę dni temu ani jednego słowa o tym, że to rekrutacja na seniora do innego projektu.
Historia z tarapatów: Jak wyszedłem na prostą
Pracowałem wtedy jako developer i DevOps w zespole, który na pierwszy rzut oka wyglądał na całkiem dobrze zorganizowany. Java Spring Boot, Angular, Terraform – technologie, które znałem, lubiłem i w których chciałem się rozwijać. Scrum, daily, sprinty – klasyczny schemat pracy w IT. Na początku wszystko wydawało się proste i poukładane, ale szybko rzeczywistość uderzyła mnie w twarz.
Pierwsze problemy
Pierwsze tygodnie pracy były w porządku – wdrożenie, poznawanie zespołu, pierwsze zadania. Ale z czasem zacząłem zauważać, że nasz Scrum Master nie był taki, jak to opisywali w książkach. Zamiast wspierać zespół, kontrolował każdy nasz ruch. Daily wyglądały jak przesłuchanie – „ile jeszcze?”, „dlaczego to tyle trwa?”, „kiedy skończysz?”. Czułem się, jakby stał nade mną z batem, tylko wirtualnym. Każdy dzień zaczynał się od presji, a kończył frustracją.
Planowanie sprintów – koszmar
Planningi były jeszcze gorsze. Inni członkowie zespołu, zamiast wspierać się nawzajem, zaczęli walczyć o story pointy. Miałem wrażenie, że niektórym bardziej zależy na tym, żeby dobrze wyglądać przed product ownerem, niż na faktycznej pracy. Moje wyceny były ciągle kwestionowane. Kiedy mówiłem, że zadanie zajmie 8 punktów, słyszałem: „No coś ty, to maksymalnie 3!”. Ale to ja miałem je potem zrobić – i oczywiście, zajmowało więcej czasu. Wywoływało to tylko kolejne komentarze i jeszcze więcej micromanagementu od Scrum Mastera.
Punkty krytyczne
W pewnym momencie zacząłem siadać psychicznie. Zamiast czerpać radość z pracy, czułem, że codziennie walczę o przetrwanie. W nocy myślałem o tym, co znów usłyszę rano. Stres odbijał się na wszystkim – relacjach, zdrowiu, motywacji. Byłem na skraju rezygnacji.
Zwrot akcji
Wszystko zmieniło się po jednej szczególnej retrospektywie. Dotąd były to nudne, mało produktywne spotkania – każdy mówił, co wypadało powiedzieć, ale nikt nie poruszał prawdziwych problemów. Tym razem postanowiłem, że nie wytrzymam dłużej i powiem, co myślę. Gdy przyszła moja kolej, zacząłem mówić – o micromanagemencie, o zanizaniu wycen, o braku wsparcia w zespole. Na początku czułem tylko pustkę w żołądku, ale z każdą kolejną minutą nabierałem odwagi. Ku mojemu zaskoczeniu, kilka osób z zespołu przyznało, że ma podobne odczucia.
W końcu Scrum Master zaczął się bronić, ale Product Owner – o dziwo – postanowił zareagować. Poprosił nas, żebyśmy na następnym planningu próbowali razem lepiej ustalać wyceny i dał jasno do zrozumienia, że „przeciąganie” ludzi w sprintach nie jest jego celem.
Nowe podejście
Nie zmieniło się wszystko od razu, ale już na kolejnym planningu zauważyłem, że zespół zaczyna inaczej podchodzić do wycen. Scrum Master nadal czasem się czepiał, ale zacząłem stawiać granice. Gdy znów pytał „ile jeszcze?”, odpowiadałem spokojnie: „Jak skończę, powiem. Pracuję nad tym najlepiej, jak potrafię”.
Zrozumiałem też, że muszę lepiej zarządzać swoim czasem i energią. Zacząłem wyznaczać sobie wyraźne godziny pracy, dbać o przerwy i nie przyjmować wszystkich problemów zespołu na siebie.
Nauka na przyszłość
Po kilku miesiącach było już znacznie lepiej. Scrum Master złagodził swój styl, a zespół zaczął działać bardziej spójnie. Mimo to wiedziałem, że nie chcę pracować w takim środowisku na dłuższą metę. Zacząłem szukać nowej pracy – i znalazłem! Tym razem trafiłem do zespołu, gdzie Scrum Master naprawdę wspierał zespół, a wyceny były oparte na współpracy, a nie rywalizacji.
To doświadczenie nauczyło mnie, jak ważne jest stawianie granic i mówienie o problemach, nawet jeśli wydaje się to trudne. Zrozumiałem też, że praca to tylko część życia, i nie warto pozwalać, żeby zespół czy projekt odbierały mi radość z codzienności.
Dziś, patrząc wstecz, widzę, że tamte tarapaty dały mi więcej siły, niż mogłem się spodziewać. Ale cieszę się, że udało mi się z nich wyjść.
Donsacz Donośny napisał(a):
Daily wyglądały jak przesłuchanie – „ile jeszcze?”, „dlaczego to tyle trwa?”, „kiedy skończysz?”. Czułem się, jakby stał nade mną z batem, tylko wirtualnym. Każdy dzień zaczynał się od presji, a kończył frustracją.
Ja w takich przypadkach obieram dwa wyjścia. Które wybrać to trzeba wyczuć (czyli wracamy do soft skills).
- Mówię grzecznie i mega nudno rozwlekając się na wszystkie możliwości i detale techniczne by pytający się odpie**olił.
- Mówię mu bezczelnie coś typu: "Tyyyy, słuchaj da się szybicej! Przepiszę Ci parę tasków, weź się za robotę razem ze mną to pójdzie szybciej".
Do tej pory u mnie to rozwiązywało wszelkie głupie pytania. A jeśli Ci odpowie, że Kaziu czy Zdzisiu zrobią to szybciej to okej, powiedz, że potem zrobisz Review i wypunktujesz te problemy, które wg Ciebie sprawiają, że potrzeba na to tak dużo czasu.
Gdy przyszła moja kolej, zacząłem mówić – o micromanagemencie, o zanizaniu wycen, o braku wsparcia w zespole. Na początku czułem tylko pustkę w żołądku, ale z każdą kolejną minutą nabierałem odwagi. Ku mojemu zaskoczeniu, kilka osób z zespołu przyznało, że ma podobne odczucia.
No i o to chodzi. By się odezwać i od razu mówić co jest nie tak zamiast siedzieć cicho i robić darmowe nadgodziny.
Nie zmieniło się wszystko od razu, ale już na kolejnym planningu zauważyłem, że zespół zaczyna inaczej podchodzić do wycen. Scrum Master nadal czasem się czepiał, ale zacząłem stawiać granice. Gdy znów pytał „ile jeszcze?”, odpowiadałem spokojnie: „Jak skończę, powiem. Pracuję nad tym najlepiej, jak potrafię”.
Ja przy planowaniu zadań gdy zostanę zapytany ile mi to zajmie, odpowiadam "gdy skończę to Ci powiem". Gdy mam czas to przy wycenie małych rzeczy robię sobie na szybko wstępną implementacje a dopiero potem mówię ile na to zejdzie. Przy większych tematach to już się tak nie da.
Przykład mam ostatnio kolejne podbicie SpringBoot do nowszej wersji. Niby błachostka. A okazuje się, że jeden kluczowy serwis w jakiś dziwny sposób wykorzustuje second level caching z Hibernate. Po podbiciu wersji działają requesty GET a na CREATE się wszystko sypie. No i tak z czegoś niby prostego robi się nie wiadomo jaki nakład pracy.
Dobra pochwalę się. Dzisiaj dostałem ofertę. Senior Java, 10PLN mniej za h niż chciałem, full remote. Szczere? Wczoraj się tak wku.wiłem, że jakbym nie dostał tej oferty dzisiaj, to bym już nie szukał dalej roboty. Jest taka hamówa, ż wymiękłem wczoraj. Mam nadzieję, że to już mój ostatni kontrakt i za jakiś czas będę na swoim. Wszystkim którzy szukają - rozumiem Was, to się w palę nie mieści co się dzieje..
Pracuję w firmie IT jako Java Developer (Spring Boot), i to, co się dzieje, to prawdziwy kabaret. Scrum Master to człowiek, który swoją dociekliwością działa na nerwy jak wrzód na dupie. Potrafi przyczepić się do każdego szczegółu i dopytywać tak, że człowiek zastanawia się, czy na pewno wie, jak się nazywa. Nie stoi nad tobą fizycznie, ale mentalnie czujesz, jak patrzy na każdy twój ruch i czeka, aż coś zawalisz.
Mamy tu kilku kolegów, którzy ledwo się trzymają. Jeden backendowiec i tester manualny wyglądają, jakby ktoś ich zmusił do pracy w IT za karę. Gdy Scrum Master zaczyna zadawać swoje „niewinne” pytania, robią się bladzi jak ściana. Widać, że się starają – przecież nie odpuszczą pracy, skoro rynek taki trudny – ale stres dosłownie ich zjada od środka. Na jednym z live codingów (tak, są obowiązkowe), backendowiec w końcu przyznał, że nie ogarnia taska, a atmosfera była tak ciężka, że można było ją kroić nożem.
Product Owner? Zgrany duet ze Scrum Masterem – obaj są z jednej januszowej firmy konsultingowej, która ma interes w wyciskaniu z nas ostatnich soków. Razem pchają cały projekt na oślep, nie patrząc, że ludzie ledwo żyją. Rotacja w zespole? Stały punkt programu. Co kwartał mamy PIP (Plan Improvement Performance – czytaj: „masz kwartał, żeby się wynieść”). Ci, którzy przetrwają, zapieprzają na granicy ludzkich możliwości.
Rekrutacja to już poziom „full-stack na sterydach”. Chcesz tu pracować? Musisz być jednocześnie backendowcem, frontendowcem, DevOpsem, pisać testy e2e, a najlepiej jeszcze znać Kubernetes i pisać Helm Charty w nocy, bo w dzień robisz deploye na produkcję.
Efekt? Ludzie są na skraju wyczerpania psychicznego. Ci, którzy nie dostali PIP-a, wyglądają, jakby zaraz mieli paść trupem. Starych developerów zastępują świeżynki, bo tylko oni nie wiedzą jeszcze, w co się pakują. A projekt? Nieustanna walka o przetrwanie.
Jeśli kiedyś myśleliście, że wasz projekt to koszmar, zapraszam do nas. Tu jest prawdziwe IT.
Na początku rozmowy technicznej rekruter pyta czy może zrobić screenshota + prosi o wyłączenie blurowania tła
Jak wyciskasz mniej niż 100 na klatę to nara
Po zakończonym screeningu otrzymałem informację, że muszę wykonać zadanie, ponieważ nie mam swojego GitHuba. Chcieli sprawdzić, jak piszę kod. Rekruterka zapytała, na kiedy mogę je zrobić. Był wtedy piątek, około godziny 15:00. Ponieważ nie miałem czasu w weekend, odpowiedziałem, że mogę przesłać zadanie na wtorek lub środę. Usłyszałem, że to za późno. Powiedziałem więc, że spróbuję wyrobić się wcześniej.
Zadanie na około 3 godziny pracy, może teoche więcej, żeby odpicować wszystko. Zrobiłem je w niedzielny wieczór. Wysłałem gotowe zadanie w poniedziałek o 8:00 rano. We wtorek rekruterka zadzwoniła i powiedziała, że wszystko jest w porządku. Zapytała też o termin rozmowy technicznej, więc zaproponowałem piątek.
Niestety, w czwartek zadzwoniła osoba z HR i poinformowała mnie, że jednak nie chcą kontynuować procesu, ponieważ nie mam doświadczenia z AWS. Zmarnowali mój czas. Mimo wszystko, jako osoba spokojna, nie zrobiłem awantury. Podziękowałem grzecznie i zakończyłem rozmowę.
Stwierdziłem, że nie będę więcej wykonywał zadań rekrutacyjnych. Bo to w większości tak wygląda, że marnujesz swój czas.
QA napisał(a):
Stwierdziłem, że nie będę więcej wykonywał zadań rekrutacyjnych. Bo to w większości tak wygląda, że marnujesz swój czas.
Tak się zastanawiam czy devOpsi i admini też mają takie cyrki na rekrutacjach jak developerzy.
Chyba rekrutacje na wszystkie stanowiska są swego rodzaju cyrkiem. Takie freak show.
Admini / Opsi, też dostajecie zadanka do domu na rekrutacjach?
tefu napisał(a):
QA napisał(a):
Stwierdziłem, że nie będę więcej wykonywał zadań rekrutacyjnych. Bo to w większości tak wygląda, że marnujesz swój czas.
Tak się zastanawiam czy devOpsi i admini też mają takie cyrki na rekrutacjach jak developerzy.
Chyba rekrutacje na wszystkie stanowiska są swego rodzaju cyrkiem. Takie freak show.
Admini / Opsi, też dostajecie zadanka do domu na rekrutacjach?
Nie ma.
1 etap - odsiewanie (rozmowa z junior HR, sprawdzenie angielskiego, czy pracujesz obecnie i jaki jesteś w rozmowie). 15 min.
2 etap - rozmowa ze starszym HR (albo z firmy co zatrudnia, albo z kontraktorni). Tu się podaje nazwy technologii, które się zna, nie ma jeszcze weryfikacji technicznej (senior HR zna różnice między np. java a javascriptem i tyle). Tu pojawiają się pytania czemu chcesz zmienić pracę, jak się dogadujesz z obecnym zespołem itd. Standardowe pytania, nie ma żadnych cyrków. 30-60 min.
3 etap - rozmowa z manago projektu/teamu. Tu już techniczna rozmowa. Jak się nie zna na rzeczy, to od razu widać. Nigdy nie miałem (ani nie słyszałem, żeby ktoś miał) zadań domowych. Tu rozmowa techniczna przeważnie trwa 45-90 min.
Jak mniejsza firma, to jest na koniec rozmowa z jakimś prezesem, ale to tylko, żeby jego ego połechtać, przeważnie 10-15 min, ale to tylko raz miałem.
Tyle, że u nas nie było boomu w branży i nie naleciało się butkampowców (trochę programistów przeskoczyło na "devopsa"). Jest to ciężki i mozolny kawałek chleba (nie tak "sexy" jak programowanie) i jak ktoś nie jest w sercu piwniczakiem, to długo nie zabawi na takim stanowisku.
flinst-one napisał(a):
3 etap - rozmowa z manago projektu/teamu. Tu już techniczna rozmowa. Jak się nie zna na rzeczy, to od razu widać. Nigdy nie miałem (ani nie słyszałem, żeby ktoś miał) zadań domowych. Tu rozmowa techniczna przeważnie trwa 45-90 min.
Tyle, że u nas nie było boomu w branży i nie naleciało się butkampowców (trochę programistów przeskoczyło na "devopsa"). Jest to ciężki i mozolny kawałek chleba (nie tak "sexy" jak programowanie) i jak ktoś nie jest w sercu piwniczakiem, to długo nie zabawi na takim stanowisku.
Widziałem jakieś bootcampy na devOpsa, ale to raczej bujda na resorach. O ile można nauczyć kogoś coś tam naklepać w JavaScript czy od biedy w Javie to nie wyobrażam sobie jak mieli by uczyć ogarniania serwerów, środowisk, pipelineów, automatyzacji na bootcampie.
Można co najwyżej nauczyć kogoś podstawowej składni jakiegoś basha, pythona czy powershella. Ale to jest tak jakby nauczyć kogoś jak trzymać młotek, ale jak wbijać gwoździe, żeby je wbić, nie połamać sobie palców i nie narobić odcisków na dłoniach to już zupełnie inna sprawa.
Chyba rzeczywiście zacznę się dokształcać na devOpsa.
Rekrutowałem się kiedyś na "Junior C# + React", zadanie rekrutacyjne to zrobić jakieś małe API i mini-demo w React (jakiś prosty formularz, żeby go wysłać do API).
W poleceniu podkreślone "użyj dowolnych technik kodowania, narzędzi, wzorców, które uznasz za odpowiednie".
Odesłałem zadanie i dostałem po kilku dniach wiadomość zwrotną "super programujesz, będą z ciebie ludzie, bardzo ładny kod jesteśmy zadowoleni i super udokumentowany, ale my w firmie preferujemy konfigurowanie bazy danych przez atrybuty DataAnnotations, a nie FluentAPI tak jak to zrobiłeś" - nie zatrudnili mnie .
Szczerze byłem trochę smutny, bo firma miała bardzo dobre opinie na różnych stronkach.
Teraz strach pomyśleć co będzie jak będę się kiedyś rekrutował na mida. Może "super programujesz, ale my wolimy używać "var" zamiast jawnych typów " ? Od razu będę pytał na rekrutacjach ile dają spacji pomiędzy każdą zmienną w klasie, żeby przypadkiem nie odrzucili mnie na zasadzie "jesteś super, ale my wolimy dwa entery, a nie jeden między polami, więc do widzenia"
JunDev napisał(a):
Rekrutowałem się kiedyś na "Junior C# + React", zadanie rekrutacyjne to zrobić jakieś małe API i mini-demo w React (jakiś prosty formularz, żeby go wysłać do API).
W poleceniu podkreślone "użyj dowolnych technik kodowania, narzędzi, wzorców, które uznasz za odpowiednie".
Odesłałem zadanie i dostałem po kilku dniach wiadomość zwrotną "super programujesz, będą z ciebie ludzie, bardzo ładny kod jesteśmy zadowoleni i super udokumentowany, ale my w firmie preferujemy konfigurowanie bazy danych przez atrybuty DataAnnotations, a nie FluentAPI tak jak to zrobiłeś" - nie zatrudnili mnie .
Szczerze byłem trochę smutny, bo firma miała bardzo dobre opinie na różnych stronkach.
Teraz strach pomyśleć co będzie jak będę się kiedyś rekrutował na mida. Może "super programujesz, ale my wolimy używać "var" zamiast jawnych typów " ? Od razu będę pytał na rekrutacjach ile dają spacji pomiędzy każdą zmienną w klasie, żeby przypadkiem nie odrzucili mnie na zasadzie "jesteś super, ale my wolimy dwa entery, a nie jeden między polami, więc do widzenia"
Miałem ostatnio podobną sytuacje. Dostałem do napisania dosyć prosty serwis CRUD w Spring Boot z wykorzystaniem MySQL. Po paru tygodniach zadzwonili z odpowiedzią że "ładny kod, wszystko super ale byli kandydaci którzy dodali do swojego serwisu więcej funkcji". Trochę dziwny powód odrzucenia, skoro mój serwis spełniał wszystkie wymagania opisane w zadaniu. Może szukali kogoś kto oprócz kodowania będzie im też wymyślał featury biznesowe. Firma typu polski januszex więc myślę że znaleźli kogoś tańszego albo faktycznie im zaimponowało jak ktoś poświęcił parę dni pracy na wyjście poza zakres zadania.
Przypomniało mi się jeszcze jedno dobre
Rekrutowałem się na "staż c#" (bo mieliśmy ogarnąć sobie praktyki studenckie).
Kontaktuje się ze mną programista, zadał kilka pytań z c# i powiedział, że jestem spoko, ale jeszcze zanim przyjdę na staż do nich to będę miał z nim tzw. "lekcje" przez internet.
Pierwsza i druga "lekcja" - jakiś tam livecoding i zadania domowe do pokazania na następnym spotkaniu, poszło spoko.
Trzecia "lekcja" - już miałem dość tej pajacerki - ale wziąłem ze sobą laptopa nawet na urlop, by zdzwonić się na tą "lekcję" - tutaj znowu rzucanie jakiś głupot typu proszę zapisać w jednej zmiennej typu string całą reprezentację json'a, pamiętać o znakach ucieczki itd - więc napisałem mu zgodnie z życzeniem 3-metrowego stringa w jednej linijce - dokładnie tak jak sobie zażyczył, którego potem jak idioci scrollowaliśmy i omawialiśmy xD. Dostałem po tym wszystkim kolejne zadanie domowe do odesłania.
Po kilku dniach następuje puenta, dzwoni programista i pyta "Czy pan by chciał ten staż darmowy czy płatny"? Odpowiadam, że wolałbym płatny, ale jeśli jest tak, że najpierw przychodzi się na darmowy staż a potem zostaje dalej w firmie to mogę się zgodzić. Koleś myśli pół minuty w ciszy i odpowiada "No wie pan, tak w zasadzie to my już mamy stażystów, ale jak pan chce jakiś papierek podbić, że odbył pan te praktyki studenckie to może pan wbić do nas, podpiszemy, ale my tu pana niczego nie nauczymy". Miałem ochotę naprawdę użyć brzydkich słów, ale opanowałem się i po prostu podziękowałem.
Kilka godzin jakiegoś zdzwaniania się na livecoding i robienia idiotycznych zadań, gdzie gość cisnął ze mnie bekę i wprost się śmiał do monitora jak mi kazał pisać 3-metrowego stringa, tylko po to by się dowiedzieć, że szukają darmowych frajerów.
Po jakimś czasie kumpel na uczelni mówi, że ma kolegę w tamtej firmie i ucieka wraz z grupką innych programistów, bo nie wytrzymują psychicznie takich idiotyzmów i spaghetti code jakie się tam działy
leetcody za 4k usd kierwa jego mać, to jest wtf maximus