Odpowiadam na pytania.
Czego chcę?
Przede wszystkim chciałbym mieć kumpli takich z którymi spotykam się w weekendy, mogę pojechać na wakacje czy porobić coś w Sylwestra. Nie musimy nic robić ciekawego, byle mieć z kim usiąść sobie na murku, otworzyć puszkę coli i powiedzieć ech, dziwne życie
i tak se siedzieć. Albo pochodzić po mieście bez celu pa na tę, jaka zdrowa Julka, o pa tu co budują
.
W drugiej kolejności żonę chciałbym mieć i dzieci.
Czemu nie umiem?
Miałem bardzo ciężkie dzieciństwo, prawie bez ojca, a matka i babcia znęcały się nade mną. Potem dokuczali mi rówieśnicy w szkole.
Nabawiłem się kompleksów, nie umiałem odezwać do ludzi, nie trenowałem umiejętności społecznych. Niby jakoś sobie z tym poradziłem, ale teraz już nie mam takiej sposobności do nawiązywania kontaktów jak za młodu. No i tak nie do końca sobie poradziłem, bo o ile umiem się odezwać do ludzi to albo gadam głupoty, że potem czuję zażenowanie albo nie umiem ciekawie rozmawiać o niczym, jak to normiki.
Jak to było?
Za młodu siedziałem ciągle w domu z bratem i grałem w gry komputerowe. W gimnazjum jak poznałem świetnych kumpli (było nas 6 i morda mi się cieszyła jak byłem z nimi, mieliśmy swój slang, założyliśmy potem nawet zespół punk rockowy) to po 2 latach wyprowadziliśmy się do innego miasta i znów nowa szkoła i aspołeczność.
W LO miałem tylko 1 kumpla, programistę, nerda z którego wszyscy się śmiali, choć to był mega inteligentny i zabawny człowiek.
Podobała mi się jedna dziewczyna i pod koniec 2 LO do niej zagadałem tak bezpośrednio, że chcę ją poznać. Okazała się nie tylko piękna z ryja, ale też z zachowania, to była esencja kobiecości i do tego taka marzycielka, rozstrzepana, spokojna, potrzebująca opieki, a przy tym ciepła. Pisała wiersze. Spotkałem się z nią 1 raz, a potem już nie chciała. Jej koleżanki wpadały w śmiech jak widziały mnie na korytarzu, więc nieźle mnie musiała obsmarować. Wolała takiego oskarka co obracał pannice jak w fabryce. Potem oskarek i tak jej nie chciał. Poszła na prawo i trafiła do tego samego miasta co ja. Widziałem ją potem jeszcze kilka razy.
Dziś jest już starą panną i nie ma tego blasku co kiedyś, a i tak mi się podoba.
Myślę o niej do dziś. Nigdy już takiej dziewczyny nie spotkałem.
Pod koniec LO założyłem zespół metalowy i graliśmy sobie trochę, ale kumpli w nich nie znalazłem. W okół kręciło się trochę osób i lepiej się czułem, gdy z 10 osobami w szkole mogę chociaż raz na tydzień zamienić 2 zdania. Osobno poznałem wtedy 1 kumpla i 1 kumpele i to było fajne, że raz na tydzień mogłem sobie z nimi z 30 minut pogadać.
Na studiach miałem dużo znajomych, ale nie miałem z nimi wspólnego języka. Wyniosłem ze studiów jedynie 2 kumpli z akademika, z którymi koleguję się do dziś, ale widujemy się raz na rok.
W pracy nigdy nie poznałem żadnego kumpla.
Do tego przez całe życie przez neta poznałem 2 kumpli i 2 kumpele. 2 na jakimś tam forum i dzięki grze w traviana, a kumpele na czacie.
Czyli łącznie mam 4 kumpli i 2 kumpele, z którymi sobie piszę, ale bardzo rzadko się spotykamy.
Co próbowałem zrobić by to zmienić?
byłem na 3 terapiach
chodziłem na spotkania DDA
chodziłem po kursach katolickich
pracowałem na słuchawce, żeby mieć kontakt z Julkami
jeździłem na blabla (tu poznałem jedną Julkę, była fajna, ale grubsza to mi się nie podobała i kilka razy się z nią spotykałem po koleżeńsku, ale zerwałem kontakt, bo mi dokuczała i wyzywała)
zmieniałem często stancje
Przez ostatnie 2 lata brałem psychotropy na depresje, które zdusiły we mnie problem samotności. Dużo pracowałem.
Teraz przestałem brać, nie mogę już ich brać, ze względu na serce i widzę, że to nie jest rozwiązanie.
Do tego moja babcia trafiła do szpitala - wizja skurczenia rodziny, czyli osób do których mogę otworzyć gębe na żywo jeszcze bardziej mi uwypukliła jak samotność jest zła. Powinienem mieć już żonę i dzieci. Wtedy jest zastępowalność pokoleń. Nie płaczesz za babcią, bo masz w zamian nowe życie: bombelki.