Dziura jest na tyle duża, że realnie da się „dobić” praktycznie każdą firmę działającą na B2B, jeśli ktoś się uprze. Państwo stworzyło taki rozjazd między literą prawa a praktyką, że dowolny urzędnik może w każdej chwili powiedzieć „teraz uznajemy, że to jednak powinna być umowa o pracę” i z automatu cofnąć się kilka lat wstecz z konsekwencjami podatkowymi i ZUS‑owymi.
UE oczekiwała prostego, twardego rozwiązania: ozusowanie wszystkich umów, koniec dyskusji. Polska odpowiedziała klasycznym „po naszemu”: zamiast jasnych, binarnych kryteriów, wprowadzamy miękką, uznaniową kontrolę PIP, która będzie „oceniać” case by case. Na papierze wygląda to jak elastyczność, w praktyce jak otwarcie sezonu na selektywne dojeżdżanie, kogo trzeba i kiedy trzeba.
To nie jest pierwszy raz, kiedy Tusk sprzedaje niepopularną decyzję jako „konieczną, cywilizującą rynek”, a realny koszt spycha na jedną, dobrze zdefiniowaną grupę, tym razem kontraktorów, głównie z IT. Wzór jest zawsze ten sam: „Europa wymaga, budżet cierpi, musimy podjąć trudne decyzje”, a później się okazuje, że dziwnie często cierpią ci, którzy nie mają parasola politycznego ani silnych związków zawodowych.
To, że PIP ma decydować, czy twoja relacja biznesowa to „prawdziwa” działalność, czy „fikcyjny B2B” do przekwalifikowania, jest wręcz podręcznikowym przykładem patologicznego systemu. Zamiast prostego testu (np. kilka jasnych kryteriów, wynik liczbowy i wiesz, na czym stoisz), dostajesz urzędnicze „to zależy”. A jak coś „zależy”, to w praktyce zależy od humoru kontrolera, bieżącej linii politycznej („musimy pokazać, że walczymy z patologiami”), potrzeb budżetowych („szukamy kasy, bo KPO, bo deficyt”).
W takich warunkach pojawia się klasyczny klimat „republiki bananowej”, urzędnik dostaje tak szeroką władzę, że łapówka czy „załatwienie sprawy po znajomości” zaczyna być racjonalnie kalkulowanym kosztem ryzyka, a nie odchyłem od normy. Samo pole do uznaniowości jest już zachętą do korupcji.
IT jest tu idealnym celem, relatywnie wysokie stawki, duża część rynku na B2B, a w narracji medialnej „uprzywilejowani spece od klikania za 30k miesięcznie”. Taka grupa świetnie się nadaje do sprzedania opinii publicznej tezy, że „czas skończyć eldorado”.