W wieku 27 lat zacząłem studia na kierunku Informatyka na AGH, na wydziale IET - połowa "dawnych" samogłosek. Ukończyłem je w zeszłym roku w wieku lat 31 po zakończonej powodzeniem obronie projektu inżynierskiego. Zaczynanie studiów w wieku starczym wygląda od środka tak:
I rok - zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś najstarszy - u mnie najstarszy student w grupie miał lat 39, żonę, dwójkę dzieci, własną firmę i niezły fun ze studiowania. Zniknął mi z pola widzenia gdzieś po drugim roku - spadł przez jakąś głupotę, ale chyba kontynuuje. Było sporo osób w moim wieku, w większości mieli już jakieś studia za sobą - część już pracowała w IT, ale raczej mniejszość. Nie odczułem żadnych negatywnych konsekwencji wieku, raczej jedynie pozytywne ("za moich czasów" liceum ogólnokształcące i klasa o profilu mat-fiz dawały solidniejsze przygotowanie z matematyki niż obecnie). Dużo osób na pierwszym roku miało problem z matematyką - niektórzy pierwszy raz w życiu widzieli pochodne na oczy. Wstęp do informatyki ukazuje bolesną prawdę - jedna trzecia grupy na kolokwium ma problem z napisaniem funkcji odwracającej tablicę. Wskaźniki są niemożliwe do zrozumienia... podobnie jak QuickSort... i lista jednokierunkowa... eee?
II rok - większość dalej się trzyma - no bo przecież są warunki - jak nie z algebry to z analizy albo z dyskretnej. Od tego momentu zaczyna się też loteria - dowolny przedmiot może być fajny lub nie w zależności od tego, jaki prowadzący się trafi. Zaczynasz dostrzegać bezsensowność tego, czego się uczysz - godzin jest mało więc najczęściej czasu starcza na wstęp teoretyczny do danego zagadnienia np: bazy danych - temat indeksów praktycznie nietknięty. Ponadto drażni ogólny tumiwisizm prowadzących - doktor przysyła na wykład doktoranta, który umie przeczytać slajdy, bo akurat w tym samym czasie mu się nakłada wykład na pobliskiej prywatnej uczelni (pozdrawiam studentów WSZiB:)) Wykładowcy się notorycznie spóźniają, czasem ku uciesze gawiedzi nie przychodzą - gawiedź jeszcze nie łapie, że przecież za to nieprzyjście zapłaciła.
III rok - od tego momentu praktycznie już tylko przedmioty kierunkowe - raz fajne, raz nie. Jak masz fart to trafiasz na wykładowcę pasjonata, który potrafi zachęcić, zmotywować, pokazać coś fajnego, poprowadzić wykład tak, że chce się na nim być. Czasem trafiasz tak, że się zastanawiasz czy nie rzucić tego i nie jechać w Bieszczady. Od tego momentu raczej się już nie odpada. Praktycznie wszystko można zaliczać do skutku. Coraz bardziej drażni zwiększający się tumiwisizm wykładowców i co gorsza dziekanatu - plan zajęć zakładający teleportację a niejednokrotnie bilokację rozpowszechniony dzień przed zjazdem, info o konieczności przyniesienia sprawozdania z praktyk wakacyjnych pół roku po wakacjach. Zajęcia praktycznie tylko projektowe - wchodzisz do sali - zdajesz sprawozdanie z przebiegu prac - po 15 minutach wychodzisz - czekasz 1,5 godziny na następne zajęcia.
IV - tu się już robi niewiele - przedmioty obieralne, żeby nie było za dobrze to obierasz 4 z 5 możliwych - wielkiego wyboru nie ma. Zaczynasz walkę z projektem inżynierskim, walkę o znalezienie promotora, który będzie łaskaw poświecić Ci odrobinę swojego arcycennego czasu. Zaliczeń z poszczególnych przedmiotów ciężko nie dostać. Bronisz się, upijasz ze szczęścia i zastanawiasz, co dalej robić ze swoim życiem.
Z minusów: Jak masz żonę, dziecko, pracę wymagającą czasem nadgodzin, czasochłonną pasję to trzeba dobrze zarządzać czasem. Zajęcia projektowe wymagają pracy w domu i mimo tego, że takie projekty, jakie na zaocznych masz na semestr to na dziennych robią w tydzień to i tak czasem jest ciężko się wyrobić - szczególnie jak niewłaściwie dobierzesz sobie zespół projektowy.
Konkluzja:
Po pierwsze, primo: nie jest to nic nadzwyczajnego
Po drugie, primo: przy odrobinie samozaparcia przechodzisz te studia bez nawet jednego warunku, zdając wszystko w pierwszym terminie. Większość ludzi się w ogóle nie uczy i nie chodzi na wykłady - gdyby egzaminy były trudne to by nikt tych studiów nie skończył. Jeżeli masz tego samozaparcia odrobinę więcej to od II do IV roku lecisz na stypendium i masz studia gratis (a nawet trochę zostaje) i dyplom z wyróżnieniem ( wow, taki piękny).
Po trzecie, primo ultimo: większość ludzi nie ma nawet tej odrobiny samozaparcia - zaczynaliśmy w ilości 50 sztuk. W pierwszym terminie do obrony przystąpiło 11 osób z tego pierwszego składu.
Konkluzja II: Jak ci się chce to się na tych studiach dużo nauczysz - to czego nie będzie na wykładach to doczytasz w domu. Jak ci się nie będzie chciało to możesz przejść praktycznie bez napisania linijki kodu. Jak pisaliśmy projekt inżynierski to dwie osoby z czterech były na poziomie niewiele przekraczającym Hello, World! - więc pisały dokumentację :)
Pracę w IT znalazłem pod koniec trzeciego roku - wcześniej z różnych względów po prostu nie mogłem sobie pozwolić na zmianę. Miałem wtedy 30 lat. Wysłałem 3 CV, poszedłem na dwie rozmowy i dostałem dwie oferty - więc chyba coś mi te studia dały.
Pozdrawiam