Ostry podział na teorię i praktykę jest czysto teoretyczny i kompletnie niepraktyczny. To co dzisiaj jest praktyką 10, 15 ,30 lat temu było teorią a wiele dzisiejszych teorii będzie za 5, 10 lat praktyką. Taki 'pierdzący w stołek" Maxwell stworzył teorię pole elektromagnetycznego, bez której wybitny praktyk Tesla nie opracowałby i skonstruował radioodbiornika i radionadajnika dzięki czemu dzisiaj każdy praktyk może przez "smartfona" umówić się z koleżanką na ... wiadomo co. Nie chcę nawet wspominać o "nierobie" Shanonnie, który nie mając zbyt wiele do roboty w Laboratoriach Bella w czasie wojny wymyślił podstawy matematyczne teorii informacji przy okazji prac nad szyframi i innymi "ficzerami". Napisał też raptem przez całe swe życie zawodowe "zaledwie" 28 publikacji (tyle znalazłem), czym nie umywa się do wielu polskich sławnych i zapracowanych profesorów, którzy mają tak średnio 10-20 razy więcej.
Natomiast z jednym mogę się zgodzić, że polskie uczelnie szczególnie na studiach I stopnia, totalnie "rżną głupa" i teoretycznie zamiast po wyposażeniu studenta w niezbędną wiedzę teoretyczną skupiać się przede wszystkim na praktyce, wzorcach, dobrych praktykach i pracy w zespołach, często realizują po łebkach program z pierwszych trzech lat " starych" jednolitych studiów magisterskich. Polska nauka hołduje zasadzie tzw. rury, do której wchodzi magister a wychodzi profesor, więc na uczelniach rzadko zatrudnia się praktyków, choćby na jakąś część etatu, a pracownicy, którzy chcą się skupić na "praktyce", są zbędnym balastem, bo nie nabijają punktów publikacjami, grantami itd.
Nie rozumiem tej niechęci i pogardy praktyków wobec teoretyków i na odwrót. Polska nauka nie rozumie biznesu, a biznes nie czuje nauki. Kilka polskich firm IT zarabia już jakieś poważne pieniądze a nie słyszałem, aby tworzyły choćby małe zespoły BR, w których rozwijałyby, tak na początek, małe "teoryjki" pozwalające rozwiązać dobrze im znane z praktyki problemy. Uczelnie natomiast zajmują się teoretycznie tym, co wydaje im się, że jest istotne dla biznesu, a w praktyce dla biznesu jest mało atrakcyjne albo nie ważne.
To średnio "10-20 razy więcej" wynika z tego, co napisałeś później. Kadra naukowa MUSI srać publikacjami, żeby nie wylecieć, bo jeśli nie publikujesz i nie nabijasz punktów, to znaczy, że nic nie robisz. W międzyczasie muszą odbębniać sryliony godzin ze studentami, bo większość to pracownicy naukowo-dydaktyczni. Efekt jest taki, że zamiast robić to co powinni (a wręcz chcą, co jest w sumie jeszcze bardziej smutne) zajmują się wszystkim dookoła.
Z mało praktycznym podejściem, brakiem balansu między teorią a praktyką i ogólnie bezsensownymi zajęciami też niewiele można zrobić. Ministerstwo wymaga, by jakaś tam część ECTS za dany przedmiot wynikała z obecności na zajęciach czy wręcz wykładach (głowy nie dam, nie chcę skłamać) i w ten sposób robi się wykłady z czysto praktycznych przedmiotów, które i studentów, i prowadzących tylko irytują. Można by ten czas spożytkować lepiej dokładając np. więcej inżynierii oprogramowania w syllabusie albo podwajając ilość zajęć praktycznych, ale góra to blokuje.